Najwyższy czas, by podsumować stary rok. Patrząc ogólnie,
nie było nudy, a przede wszystkim dużo działo się w kinie polskim, co bardzo
mnie cieszy. Ponieważ nie jestem wyborowym pożeraczem wszystkich premier świata
moje podsumowanie będzie bardzo subiektywne i zapewne mainstreamowe. Cóż
poradzić! Postanowiłam nie rozstrzygać, który z filmów był najlepszy, najgorszy
w ogólnym zestawieniu, a raczej wspomnieć o filmach, które z jakiegoś powodu zwróciły
moją uwagę (patrzyłam na datę polskiej premiery)
Tytuł najciekawszej premiery roku, według Kinem w Oko
zyskuje... Don Jon – reżyserski debiut zabójczo utalentowanego Josepha
Gordona-Levitta. Trudny temat uzależnienia od filmów
porno, młody zdolny podał nam w bardzo atrakcyjnej wizualnie formie, kojarzącej się z estetyką teledysku. Rytmiczny montaż
i energetyczna muzyka sprawiają, że film wydaje się nieco odrealniony,
karykaturalny. Ale w żadnym wypadku nie jest to wada! Pod efektowną powłoką
formy znajduje się naprawdę fajna historia, która broni się z wielkim wdziękiem
przed etykietką kontrowersji.
Jeśli jesteśmy już przy temacie tzw. efekciarskości nie można
pominąć filmów, które zachwyciły mnie swoją wizualną stroną. Życie Pi to
rewelacja dla oka! Cudowne kolory, świetne efekty specjalne i najlepsza scena
sztormu, jaką widziałam w życiu. Poza tym, fantastyczna historia, której
możliwości interpretacji pochłaniały czas w zeszłoroczne, zimowe wieczory. Ang
Lee po raz kolejny pokazał wielką klasę, a Oscar za najlepszą reżyserię na
pewno nie został mu dany przypadkowo.
Na uwagę zasługuje również Wyścig, którego kapitalna
realizacja świetnie współgrała z interesującą fabułą. Dopieszczona strona
wizualna i muzyka Hansa Zimmera – to wszystko tworzy formę, która powinna
przypaść do gustu zarówno osobom znającym historię Josha Hunta i NIkkiego
Laudy, jak i tym, którzy o całej sprawie nie mają zielonego pojęcia (czyli taka
ja).
Szkoda, że z pośród reszty filmów biograficznych trudno o
podobną rewelację. Kamerdyner –
opowieść o człowieku, który pracował dla prezydentów USA to jedno największych
rozczarowań tego roku (kto czytał moje wrażenia na temat Adwokata wie, który
film jest liderem tej kategorii). Fantastyczna obsada z Forestem Whitakerem na
czele nie obroniła kiepskiego scenariusza i takiejż reżyserii. Temat na
superprodukcję zdał się przygnieść jego reżysera Lee Danielsa. Wielka szkoda.
Nie zawiodły kolejne części światowych hitów, czyli Igrzyska
śmierci: W pierścieniu ognia, oraz Uniwersytet Potworny. Oba oglądało się z
ogromną przyjemnością i – z różnych powodów - łezką w oku. Spośród wielkich nazwisk reżyserów najlepiej obronili
się Woody Allen i Quentin Tarantino. Django to typowy, tarantinowski film gdzie
krew leje się hektolitrami, a aktorzy i zmyślny scenariusz nie pozwalają
uśmiechowi zejść z twarzy. Naromiast Allenowska wariacja, na temat Tramwaju
zwanego pożądaniem, której imię Blue Jasmine to – zaryzykuję stwierdzenie - jeden
z najlepszych filmów w dorobku reżysera. Brawo, panowie!
Jeśli chodzi o nasze kino rodzime, oczywiście muszę wymienić W imię... Małgośki Szumowskiej, które
pobudza do dyskusji jak żaden inny polski film ostatnich lat. Ponieważ co jakiś
czas jestem linczowana za swoje uwielbienie do tej produkcji i ponieważ pisałam
o nim wcześniej, teraz już zamilknę w tym temacie :) Wspomnę jeszcze tylko
o bardzo przystępnym i bardzo na poziomie filmie Imagine, Andrzeja
Jakimowskiego. To niezwykle wysmakowana produkcja, na absolutnie wysokim poziomie
realizacji.
Nie wspomniałam o genialnych Najlepszych,
najgorszych wakacjach i rewelacyjnej roli Sama Rockwella, nie powiedziałam nic
o Przeszłości, ani Grawitacji, ani też o Wielkim Gatsbym. Ani nawet o Upstream Color, filmie, który zobaczyłam dopiero wczoraj i który na pewno zasługuje na kilka słów podsumowania. Jednakże nie chciałabym
zanudzać wrażeniami akurat w tym jednym poście, który winien być skondensowany jak ta-lala więc pozostaje mi powiedzieć, że
obok tych filmów nie przeszłam obojętnie i na pewno wspomnę o nich w
przyszłości.
Tymczasem - gnamy do kina na obiecujące premiery tego roku. Matko boska, żeby tylko było o czym pisać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz