czwartek, 2 stycznia 2014

2013 Podsumowanko

Najwyższy czas, by podsumować stary rok. Patrząc ogólnie, nie było nudy, a przede wszystkim dużo działo się w kinie polskim, co bardzo mnie cieszy. Ponieważ nie jestem wyborowym pożeraczem wszystkich premier świata moje podsumowanie będzie bardzo subiektywne i zapewne mainstreamowe. Cóż poradzić! Postanowiłam nie rozstrzygać, który z filmów był najlepszy, najgorszy w ogólnym zestawieniu, a raczej wspomnieć o filmach, które z jakiegoś powodu zwróciły moją uwagę (patrzyłam na datę polskiej premiery)

Tytuł najciekawszej premiery roku, według Kinem w Oko zyskuje... Don Jon – reżyserski debiut zabójczo utalentowanego Josepha Gordona-Levitta. Trudny temat uzależnienia od filmów porno, młody zdolny podał nam w bardzo atrakcyjnej wizualnie formie, kojarzącej się z estetyką teledysku. Rytmiczny montaż i energetyczna muzyka sprawiają, że film wydaje się nieco odrealniony, karykaturalny. Ale w żadnym wypadku nie jest to wada! Pod efektowną powłoką formy znajduje się naprawdę fajna historia, która broni się z wielkim wdziękiem przed etykietką kontrowersji.
Jeśli jesteśmy już przy temacie tzw. efekciarskości nie można pominąć filmów, które zachwyciły mnie swoją wizualną stroną. Życie Pi to rewelacja dla oka! Cudowne kolory, świetne efekty specjalne i najlepsza scena sztormu, jaką widziałam w życiu. Poza tym, fantastyczna historia, której możliwości interpretacji pochłaniały czas w zeszłoroczne, zimowe wieczory. Ang Lee po raz kolejny pokazał wielką klasę, a Oscar za najlepszą reżyserię na pewno nie został mu dany przypadkowo.

Na uwagę zasługuje również Wyścig, którego kapitalna realizacja świetnie współgrała z interesującą fabułą. Dopieszczona strona wizualna i muzyka Hansa Zimmera – to wszystko tworzy formę, która powinna przypaść do gustu zarówno osobom znającym historię Josha Hunta i NIkkiego Laudy, jak i tym, którzy o całej sprawie nie mają zielonego pojęcia (czyli taka ja).
Szkoda, że z pośród reszty filmów biograficznych trudno o podobną rewelację.  Kamerdyner – opowieść o człowieku, który pracował dla prezydentów USA to jedno największych rozczarowań tego roku (kto czytał moje wrażenia na temat Adwokata wie, który film jest liderem tej kategorii). Fantastyczna obsada z Forestem Whitakerem na czele nie obroniła kiepskiego scenariusza i takiejż reżyserii. Temat na superprodukcję zdał się przygnieść jego reżysera Lee Danielsa. Wielka szkoda.

Nie zawiodły kolejne części światowych hitów, czyli Igrzyska śmierci: W pierścieniu ognia, oraz Uniwersytet Potworny. Oba oglądało się z ogromną przyjemnością i – z różnych powodów - łezką w oku.  Spośród wielkich nazwisk reżyserów najlepiej obronili się Woody Allen i Quentin Tarantino. Django to typowy, tarantinowski film gdzie krew leje się hektolitrami, a aktorzy i zmyślny scenariusz nie pozwalają uśmiechowi zejść z twarzy. Naromiast Allenowska wariacja, na temat Tramwaju zwanego pożądaniem, której imię Blue Jasmine to – zaryzykuję stwierdzenie - jeden z najlepszych filmów w dorobku reżysera. Brawo, panowie!

Jeśli chodzi o nasze kino rodzime, oczywiście muszę wymienić W imię... Małgośki Szumowskiej, które pobudza do dyskusji jak żaden inny polski film ostatnich lat. Ponieważ co jakiś czas jestem linczowana za swoje uwielbienie do tej produkcji i ponieważ pisałam o nim wcześniej, teraz już zamilknę w tym temacie :) Wspomnę jeszcze tylko o bardzo przystępnym i bardzo na poziomie filmie Imagine, Andrzeja Jakimowskiego. To niezwykle wysmakowana produkcja, na absolutnie wysokim poziomie realizacji.

Nie wspomniałam o genialnych Najlepszych, najgorszych wakacjach i rewelacyjnej roli Sama Rockwella, nie powiedziałam nic o Przeszłości, ani Grawitacji, ani też o Wielkim Gatsbym. Ani nawet o Upstream Color, filmie, który zobaczyłam dopiero wczoraj i który na pewno zasługuje na kilka słów podsumowania. Jednakże nie chciałabym zanudzać wrażeniami akurat w tym jednym poście, który winien być skondensowany jak ta-lala więc pozostaje mi powiedzieć, że obok tych filmów nie przeszłam obojętnie i na pewno wspomnę o nich w przyszłości.

Tymczasem - gnamy do kina na obiecujące premiery tego roku. Matko boska, żeby tylko było o czym pisać.