niedziela, 23 marca 2014

Vademecum wampirologa - kinomana. Subiektywne, jak zwykle.

Czy jest tu ktoś, kto nie oglądał żadnego filmu z wampirami w roli głównej? Halo? Tak myślałam. 

Wampiry utrzymują się na ekranach prawie od początku istnienia kina i nie zapowiada się, żeby ta moda przeminęła. Ostatnio widziałam plakaty tajemniczej Akademii wampirów (2014). Wiem, że to kolejny film afirmujący świat krwiopijców i zachęcający do przybrania fałszywych kłów, ale i tak szczerze powiedziawszy... jestem szalenie ciekawa tej produkcji. I pocieszam się myślą, że może niektórzy z was też by to chętnie zobaczyli, chociaż się nie przyznają.
W każdym razie - jeśli kiedyś marzyliście, lub marzycie by zostać pogromcą wampirów jak Van Helsing, albo Buffy, jeżeli chcieliście (a może wciąż chcecie) zostać jednym z tzw. sługów nocy, zapoznajcie się z krótkim przeglądem filmów, które na pewno przydadzą się w pogłębianiu wampirycznej tematyki.

Zanim jednak przejdę do tego, co na ekranie, w ramach wstępu muszę wspomnieć o Draculi Brama Stokera. Powieść z 1897 posłużyła wielu filmowcom jako podstawa do nakręcenia produkcji, w których to krew gasi pragnienie. Choć byli przed nim inni, również piszący o wampirach, to właśnie Stoker utrwalił obraz wampira, jaki znamy do dziś. Dystyngowany władca pięknego i strasznego zarazem zamczyska, ogarnięty żądzą krwi i młodych niewiast. Większość z nas kojarzy historię zwykłego urzędnika, który wyrusza do Transylwanii by prowadzić interesy z niejakim Hrabią Draculą. Na miejscu okazuje się, że gospodarz ma charakterystyczne uzębienie, którego elegancki ślad pozostawia na szyjach nieszczęśników. Można powiedzieć – a cóż to za wada. A jednak, ciężko (prze)żyć w takim towarzystwie.

Zacznijmy od najdawniejszych czasów, czyli filmu Nosferatu – Symfonia grozy (1922) Friedricha Wilhelma Murnaua z Maxem Schreckiem w roli wampira. Będę szczera – jak ktoś nie widział, to żaden z niego znawca. Niemy film grozy, który raczej rozczula, niż straszy. Nosferatu - Hrabia Orlok, to taki trochę zmodyfikowany Dracula - przede wszystkim brzydszy. Historia nieznacznie różni się od tej stokerowskiej, a tak właściwie to pozmieniano po prostu imiona i wyrzucono kilka wątków. Murnau sądził się nawet o sprawę plagiatu z wdową po Stokerze i przegrał. Taka historia.
Nosferatu jest strasznie samotnym wampirem, i choć przejawia pewne atencje ku narzeczonej agenta nieruchomości, nie eliminuje to jego żądzy krwi. Przebiegli ludzie zadadzą jednak temu kres i Nosferatu spłonie, rażony światłem słonecznym (a jakże!) Rozkoszne!
Remake tego klasycznego filmu zrobił Werner Herzog w 1979. Jego Nosferatu wampir jest obrzydliwsze, bardziej niebieskie i generalnie niezbyt przepadam za tą wersją. Wybitnie niepokojący klimat i Klaus „Pedofil” Kinsky w tytułowej roli. No, ale to kolejna pozycja z kategorii must see, toteż nie wybrzydzamy, oglądamy.

A teraz przeskoczymy w czasie, i wrócimy do oryginalnej postaci - Dracula! Rok 1931 i realizacja Toda Browninga z Bela Lugosim w roli tytułowej. Bardzo wysmakowany (hehe) i bardzo miło oglądający się film, który zachwyca mrocznym klimatem, nie nudzi i ogólnie wydaje się być dobrze zrobiony. Ponieważ umieram ze strachu na współczesnych horrorach, te w typie Draculi bardzo mi się podobają i będę je polecać wszem i wobec, a potem rozgłaszać ile to strasznych filmów zobaczyłam w życiu.

W 1958 powstała trochę zmodyfikowana wersja historii hrabiego - film Horror Draculi, i wcale nie chodzi tu o jego krzywe, dolne zęby. Pan Harker, którego profesji niestety nie pamiętam, jedzie do Transylwanii, pod pozorem dokonania jakiś interesów z Draculą. Tak naprawdę chce go zabić, ale hrabia odkrywa jego niecne plany. Do tego w zamku jest piękna niewiasta, która twierdzi, iż została tam uwięziona. Bohater niby chce jej pomóc, niby się boi. Zaczynają dziać się rzeczy niesłychane, nie wiadomo kto już został ugryziony, a kto dopiero będzie. W wir wydarzeń zostają wciągnięte kolejne osoby, oczywiście m.in. narzeczona Harkera. A potem jej szwagierka, a potem kolejne osoby. A potem pojawia się Van Helsing i rozprawia się z tym całym bałaganem. Wspaniałe!

A 30. Lat później dostajemy Draculę Francisca Forda Coppoli z Garym Oldmanem w roli głównej. Nie przepadam za tą adaptacją, jest jak dla mnie mało estetyczna i ciężko mi się ją oglądało, ale podobno najlepiej odzwierciedla powieść Stokera. Także jeśli ktoś lubi, to czemu nie. No i utarło się, że jeśli chcesz popisywać się wiedzą o wampirach, musisz znać ten film więc cóż. Nie ma wyjścia.

Rok 1994 i Wywiad z wampirem Neila Jordana. Fantastyczny, elegancki, wytworny, no i z Bradem Pittem w roli głównej. I Tomem Cruisem, jak ktoś lubi. Przede wszystkim fabuła - coś zupełnie nowego, rzec by można, wampir od kuchni. Już nie jako elegant-zabijaka, ale postać z przeszłością, z konkretnymi motywacjami i przemyśleniami, rezygnujący z ludzkiej krwi z powodu wyrzutów sumienia. Wampir udziela wywiadu pewnemu dziennikarzowi, w którym opowiada swoją historię – dlaczego został przemieniony, jak wyglądało dotychczas jego życie pod osłoną nocy i podobne historie. Oczywiście ten film również oparty jest na powieści, tym razem pewnej zdolnej pisarki – Anne Rice (wydała całą Kronikę wampirów, ale pozostałe części nie okryły się taką sławą jak Wywiad... ).

I przechodzimy do czasów bardziej współczesnych czyli... saga Zmierzch! Nie przewidziało wam się, drodzy badacze wampirzych ścieżek. Konieczna jest znajomość wszelakich kontekstów, czyż nie? Do książek autorstwa Stephanie Meyer odnoszę się z sentymentem, z adaptacji filmowych natomiast, szczerze podobała mi się jedynie pierwsza część wyreżyserowana przez Catherine Hardwicke, czyli Zmierzch (2008) po prostu. Mówcie, co chcecie, ale te herzogowskie zielenie i błękity (chyba to największy komplement, jakiego doczekał się ten film) tworzą całkiem ciekawą atmosferę Fajna muzyka, widowiskowość, slow motion i wampiryzm w wersji nastolatkowej. A fabuła? Miłość między nieśmiertelnym sługą nocy, a ludzkim dziewczęciem. Tyle. Tak właśnie wyglądało odrodzenie tematu wampirów kilka lat temu. Można obejrzeć dla spodobania, można dla śmiechu – obojętne.

Na koniec zostawiłam jedną z najnowszych i – według mnie – najlepszych produkcji o wampirach, jaką kiedykolwiek widziałam. Czyli Tylko kochankowie przeżyją (2013) Jima Jarmuscha. Polowanie na ludzką krew nie jest w tym filmie najważniejsze. Bierze się ją ze szpitala i przechowuje w termosie. Nie są ważne pościgi, uciekanie przed słońcem, albo pogromcami. Za to ważna jest miłość -  ta w wersji wampir-wampir. Ważna jest rozmowa i celebracja wieczności. Tilda Swinton i Tom Hiddleston jako najpiękniejsza para, jaką widziałam na ekranie od niepamiętnych czasów. I ten klimat. I ta muzyka. Nuda i powolność. I przystojny Hiddleston.

To też film najbardziej wymagający od widza, w kontekście pozostałych. Przyda się znajomość kilku sławnych pisarzy, filozofów, naukowców, artystów, gdyż od wszelakich aluzji do sław z przeszłości roi się, aż miło. Bo, zastanówmy się przez chwilę, czy naprawdę poświęcilibyście wieczność na siedzenie w zamku w jakiejś Transylwanii i czajeniu się na bezbronne ofiary? Albo na zmienianiu liceum na liceum i wdawaniu się w skomplikowane relacje ze śmiertelnikami? Eee tam. Lepiej pogadać z Byronem, porobić kilka krwistych transakcji z Christopherem Marlowem, albo poznać Bustera Keatona. I w ten właśnie sposób Jarmusch nadaje nową jakość tematowi wampirów, gdzie właśnie zalety, ale też i wady wieczności, zostają na nowo odkryte. 

Akademia wampirów na pewno takiej ewolucji nie zaproponuje, ale na pewno wychowa się na niej kolejne pokolenie wampirologów. Może kiedyś sięgną po Jarmuscha.