poniedziałek, 30 września 2013

Jak poderwać dziewczynę? Pożyteczne komedie romantyczne

Ostatnią niedzielę spędziłam buszując po stronach internetowych, które proponowały mi Google, gdy wyszukiwałam jak poderwać dziewczynę. I muszę się wam przyznać, że całkowicie wsiąkłam w ten męski świat zaleceń i rad, w którym każdy to rasowy uwodziciel. Zdarzają się teksty rewelacyjne i naprawdę pomocne. Ale są też takie, po których miałam ochotę zmasakrować autora obcasami. Także drodzy Panowie, z umiarem i dystansem czytajcie takie publikacje.

Zdarzają się filmy, które w jakiś sposób mogą zasugerować właściwe zachowania w, niezwykle trudnej, sztuce uwodzenia. Sama, chyba milion razy, oglądałam film Jak stracić chłopaka w 10 dni (2003) i uważam go za niezłe kompendium wiedzy, na temat podany w tytule. Wiecie, gadki o wyręczaniu się kimś, narzucaniu się i innych oczywistościach, ale podane w bardzo miły dla oka sposób. O tym, jak zyskać chłopaka w 10 dni filmów jest raczej niewiele i sugerować będą nam rzeczy podobne, jak produkcje przydatne dla mężczyzn, czyli np. Hitch: Najlepszy doradca każdego faceta (2005). Jeśli nie wiesz, jak zachować się podczas imprezy tanecznej, lub jak powinien wyglądać pocałunek z ukochaną, możesz śmiało zasięgnąć rady u Willa Smitha. Ja, kiedy po raz pierwszy zobaczyłam ten film i scenę nauki tańca, zakochałam się w nim z miejsca, więc to chyba działa.



W każdym razie, wedle scenariuszy pełnych porad miłosnych musi odbyć się jakaś PRZEMIANA potrzebującego pomocy bohatera. Odbudowanie pewności siebie przez odpowiedni strój, nauczenie się kilku dobrych tekstów, odczytanie mowy ciała rozmówcy... Rozumiecie.

Ale na przykład, taki film Kocha, lubi, szanuje (2011). Mamy tu słabo ubranego, rzucającego suchymi żarcikami i rozwodzącego się z żoną, pana w średnim wieku – Steve’a Carrella, oraz pewnego siebie przystojniaka, który potrafi codziennie wyrwać inną babeczkę – Ryana Goslinga. I proszę państwa, oto młodszy z nich postanawia nauczyć starszego, co to znaczy uwodzić kobiety. Wciska go w elegantsze ciuchy, uczy, by nowo poznanej kobiecie nie mówić za dużo o sobie i takie tam, różne pierdoły. Niestety, Gosling w tym filmie to taki typek, jakiego miałabym dość po 5 minutach rozmowy. Który - ok - nadrabia dobrymi ciuchami i pewnością siebie, jednak na dłuższą metę byłby nie do zniesienia (może dlatego też większość kobiet, które podrywa, ma tylko na jedną noc). W każdym razie - okazuje się, że jego rady nie zawsze się sprawdzają, a stały scenariusz z zaproszeniem dziewczyny do domu i  1. zaimponowaniem jej swoimi muskułami, 2. odegraniem sceny z Dirty Dancing, jest bardziej żałosny, niż pożyteczny. 

Generalnie to polecam oglądać komedie romantyczne. Z filmów takich jak Kobiety pragną bardziej (2009), będziecie - Panowie - mogli dowiedzieć się naprawdę ciekawych rzeczy. Chyba, że już tego nie potrzebujecie. Jeśli tak, to proszę, nie wypisujcie potem w Internecie, że by rozkochać w sobie dziewczynę, trzeba jej powróżyć z ręki.

czwartek, 12 września 2013

Jaki (nie) jest Steve Jobs w filmie 'Jobs'

Nie mam iPhone'a, iPoda, Maca, ani żadnej rzeczy która z Apple'a jest.

Nie znałam Steve'a Jobsa. Był dla mnie jedynie fascynującą ikoną, człowiekiem, zarabiającym masę pieniędzy dzięki wynalazkom, które dziś widzimy na ulicach w rękach przechodniów. Kiedy Jobs odszedł, nie myślałam o tym, jak wielką stratę poniosło Apple, czy o tym, jak firma będzie funkcjonować bez ojca założyciela. Nie zastanawiałam się co czują fani jabłkowych produktów. Myślałam o tragedii człowieka, który swoje życie poświęcił pracy, który dokonał rzeczy wielkich, zapisał się w historii świata, który - dzięki swojej pozycji - mógł mieć właściwie wszystko... oprócz jednego. Nie mógł wygrać ze śmiercią. Ponieważ nie chcę dziś analizować jedynie filmu i ponieważ sylwetki postaci takich, jak Jobs fascynują i inspirują mnie najbardziej chciałabym, byście coś sobie wyobrazili.

Wyobraźcie sobie człowieka, który z natury nie potrafi się podporządkować innym. Indywidualistę, którego samoświadomość i chęć dociekania prawdy musi być ogromna, skoro w młodości interesuje się religiami wschodu, eksperymentuje z narkotykami, chodzi boso, jest zadeklarowanym weganinem i myje się raz na tydzień. Człowieka, który wpada na pomysł skonstruowania komputera osobistego i z małego warsztatu w garażu tworzy firmę o globalnym zasięgu. Człowieka, który jest bezwzględny wobec swoich pracowników, który wymaga perfekcji i dbałości o detale. Człowieka, którego odepchnięto od własnych projektów i który w szale pracy zapomniał o bożym świecie, stając się egoistą, egocentrykiem i wszystkim co ma przedrostek ego- w swojej nazwie. A wreszcie - człowieka, który osiągnął wyżyny i dopiął swego. Założył rodzinę i mnogość nieprzespanych nocy nad interesami firmy rekompensowała mu satysfakcja, przez wielkie "S". 
A potem dowiedział się, że ma raka. 

Właśnie dlatego chciałam obejrzeć film Jobs (2013). I właśnie dlatego żałuję, że aspekty, w kontekście których odbieram tego potentata technologicznego zostały albo pominięte, albo jedynie lekko zarysowane. Film Joshua Michaela Sterna to skondensowana historia genialnego wizjonera, ukazująca - przede wszystkim - pracę nad rozwojem firmy do momentu osiągnięcia światowej kariery. Jobs został ukazany jako ekscentryczny nonkonformista, niedojrzały uczuciowo i poświęcający energię życiową na elektroniczne projekty. Co prawda postać w miarę rozwoju fabuły filmu przechodzi jakąś zmianę i w końcu zakłada buty na swoje uduchowione stopy, lecz boli  fakt, że nie wiemy dokładnie, co wpływa na tego człowieka, by zmienił swoje nastawienie do świata. Czy błąd tkwi w scenariuszu, czy w Ashotnie Kutcherze - odtwórcy głównej roli? (Tak czy owak - bardzo dobry występ)

Można jedynie domyślać się, na podstawie filmu, że na Jobsa wpłynął związek z żoną Laurene, że nasłuchał się w życiu dość uwag od przyjaciół i współpracowników, oraz że wbito mu nóż w plecy tyle razy, aż wreszcie zmądrzał. Jednakże wszystko to są domysły, jeżeli nie sięgniemy po książkową biografię. Na ekranie widzimy jedynie zawodową stronę życia Jobsa, jego osobiste relacje z ludźmi zostały zepchnięte na dalszy plan. Nie podoba mi się fakt, że ten film to w zasadzie... kult pracoholizmu. Poświęć się całkowicie swojej pracy, walcz o wyłączność do własnych pomysłów i nie zważaj na resztę świata, a będzie ci dane. Ok. Jednakże mogę sobie wyobrazić, że Steve Jobs, po latach, dałby nam zupełnie inną lekcję.

Mimo moich osobistych uwag, które są raczej efektem rozczarowania przedziałem czasowym, w którym rozgrywa się akcja, Jobs to całkiem dobry film. A nawet zaskakująco dobry, jak na krytyczne opinie recenzentów. Ale i tak będę czekać na inną produkcję poświęconą temu człowiekowi. Może kolejna mnie w pełni zadowoli?
A tymczasem chyba po prostu sięgnę po książkę.



Jobs
jOBS
reż. Joshua Michael Stern
USA, 2013
premiera PL: 30 sierpnia 2013 

sobota, 7 września 2013

Krótka piłka - 'Blue Jasmine'



Wreszcie obejrzałam najnowszy film Woody'ego Allena Blue Jasmine (2013)

I wiecie co? Takiego popisu aktorstwa, do tego w wykonaniu kobiety, nie widziałam od dawna.

Nic nowego, że aktorki są na niższej pozycji, niż mężczyźni, których wielbiło się od lat w rolach amantów, dżentelmenów i gangsterów. Tym bardziej cieszy fakt, że Cate Blanchett oraz jej koleżanki z branży starają się bronić swojego zawodu jak mogą. Z tym, że tej pierwszej wychodzi to pierwszorzędnie. Rola Jasmine - kobiety z wyższych sfer, oszukanej przez męża, znerwicowanej i bez grosza przy duszy, to rola wybitna. Wszystko się tu zgadza - również ilość potu - w sensie dosłownym - którą Jasmine musi przelać, by doprowadzić historię od początku do końca. Można się śmiać, ale zachwycałam się nawet błyszczącą cerą bohaterki/aktorki. Oj, Blanchett nawet spocona jest piękna!

Aha, i jeśli gdzieś wyczytacie, że Blue Jasmine to film trudny, nieśmieszny i smutny - nie wierzcie, tylko biegiem do kina! Allen, to Allen. Według mnie, w ostatnich latach tworzy świetne filmy i oglądam je z większą przyjemnością, niż starsze produkcje. Oby tak dalej, panie reżyserze. I koniecznie proszę kiedyś jeszcze raz zaprosić Blanchett do współpracy.

piątek, 6 września 2013

5 sposobów na YouTube

Jeśli odczuwamy smutek, nudę, brak chęci do oglądania czegokolwiek konkretnego z ratunkiem przychodzi YouTube.

Oczywiście można zadowolić się jakimś vlogiem, kompilacją faili, czy bunkrami, których nie ma. Najlepsze jednak jest to, że YT może zaoferować również mnóstwo, mało znanych form filmowych świetnej jakości, zamieszczanych bardziej lub mniej legalnymi ścieżkami. Na szczęście zdarza się, że niektórzy twórcy sami udostępniają swoje dzieła na tym serwisie. czym radują serca i oczy internautów. Ponieważ buszowanie po YT to jeden z najlepszych sposobów na nudę, dziś pięć propozycji na to, jak wykorzystać można jego potencjał. Oglądajmy więc...



1. Krótkometrażowe animacje:

Animacja inspirowana - co ciekawe - wierszem Witkacego wyróżnia się niezwykłym stylem wykonania, mroczną atmosferą i oryginalnym pomysłem na wykorzystanie dobrodziejstw techniki poklatkowej. Madame niosąca ze sobą cały dobytek, podróżująca nie wiadomo dokąd i nie wiadomo z jakiego powodu to perła wśród współczesnych krótkometrażówek. 



2. Krótkometrażowe filmy


Still Life (2005)
Poza wieloma filmami początkujących reżyserów, które możemy odnaleźć dzięki różnorakim repertuarom festiwalowym, warto... no właśnie. Sama na filmik Still Life trafiłam z polecenia, więc, chyba po prostu, warto czytać Kinem W Oko :) Still Life to utrzymana w klimacie Stephena Kinga historia człowieka, który trafia do miasta zamieszkanego przez... manekiny. Potrafi nieźle namieszać w głowie i przestraszyć. A trwa tylko osiem minut!



3. Bloopers

Moje ulubione odkrycie z epoki kina niemego, to kompilacja wpadek na planach filmowych Charliego Chaplina. Przygotowując posta, trafiłam też na serię bloopersów z czasów kina klasycznego lat 30. i 40. Co prawda to drugie jest typową gratką raczej dla miłośników tej epoki, ale Chaplina może obejrzeć każdy. Czy bloopersy z czarno-białych filmów to już koniec Internetu? Miejmy nadzieję, że dopiero początek! 




4. Eksperymenty filmowe znanych osobistości

Na próżno szukać w innych, niż Internet mediach, filmu Karla Lagerfelda Once Upon The Time (2013). Projektant postanowił nakręcić krótkometrażówkę o ikonie mody, Coco Chanel. W roli głównej... Keira Knightley. Całość może nie jest rewelacyjna fabularnie, jednakże dopracowane wykonanie, stylowa Keira w czarno-białej oprawie i ciekawy twórca zachęcają do obejrzenia. Z tego samego podwórka - reklama Prady w reżyserii Romana Polańskiego, A Therapy (2012).



5. Teledyski

Czasem kinomani zapominają o tych niezwykłych formach wyrazu, jakimi są klipy muzyczne. Takie smaczki jak Thriller Michaela Jacksona, czy What you waiting for? Gwen Stefani to przykłady małych, pomysłowych arcydziełek. Ponieważ wybór teledysku, czyli automatycznie muzyki jest - chyba -  rzeczą jeszcze bardziej subiektywną, niż wybór filmu, podpunkt ten pozostawiam bez większych sugestii. Czekam na Wasze propozycje!



Ok. nie wytrzymam, muszę coś dodać.
Mam obsesję na punkcie klipów do Blurred Lines, We can't stop i Can't Hold Us. Koniec prywaty :)