poniedziałek, 23 marca 2015

Filmoznawstwo w Krakowie. Opinia eksperta, czyli moja :)

Ponieważ egzaminy maturalne już za pasem, być może niektórych zainteresuje wpis o tym, jak wyglądają studia filmoznawcze, po co w ogóle się czymś takim zajmować, co zrobić z tym fantem dalej i czy w ogóle to wszystko ma jakiś sens.



Czy ma sens dowiem się pewnie dopiero za jakiś czas. Jak na razie kończę trzeci rok, piszę licencjat i jeśli wyrobię się z jego obroną w czerwcu, to mam zamiar iść na drugi stopień, czyli studia magisterskie. Taki jest plan, ale biorąc pod uwagę moją stale zmieniającą się listę marzeń i priorytetów - może być różnie.

Ale od początku, kierunek który studiuję to filmoznawstwo i wiedza o nowych mediach na Uniwersytecie Jagiellońskim i dostałam się na niego nieco fartem. Nie żeby z listy rezerwowej czy coś, ale po prostu mój skromny wynik maturalny dziwnym trafem jakoś załapał się na miejsce. Oczywiście studia ładnie weryfikują kto tak naprawdę jest najlepszy, więc całym sercem przychylam się do opinii o bzdurności matury. Nie radzę jednak iść za moim przykładem i egzamin ten mieć tak głęboko w poważaniu, by jego wynikiem udaremnić sobie dostanie się na studia (ja sobie nie udaremniłam, ale wy możecie). Póki maturę zdawać musimy, zdawajmy ją. Ale traktujmy z dystansem. Zawsze można wszystko poprawić, a kwestia czy „stracicie rok” czy nie, zależy tylko od was i waszej dobrej woli co ze sobą zrobicie.

Ok, zakładając że dostaniecie się na moje studia – czego możecie się spodziewać. Obecny program nauczania na UJ zakłada dwa moduły studiów – filmoznawczy i medioznawczy. W teorii ma to pozwolić na dopasowanie przedmiotów według własnych zainteresowań, w praktyce zaś jeśli ktoś już chce zrezygnować z jakiegoś przedmiotu fakultatywnego robi to trochę „na czuja”. Generalnie nie ma sensu, żebym to opisywała szczegółowo, bo wszystkiego dowiecie się na własnej skórze. W każdym razie jeśli nie interesuje was analiza filmu, która jest nieobowiązkowa, możecie się z niej wypisać. Ale będzie skutkowało wypisaniem również z kilku innych powiązanych z nią przedmiotów. Tak naprawdę w zestawieniu przedmiotów liczą się magiczne wartości punktowe ects, których jeśli nie macie w wystarczającej ilości, musicie kombinować jak te braki uzupełnić. Także czy jest sens rezygnacji, nie wiem. Sama chodziłam i chodzę na wszystkie możliwe przedmioty, nie umarłam od tego, więc powinnam po studiach być zarówno filmoznawcą i medioznawcą. A czy będę się nazywać tak czy siak, zależy chyba tylko od mojej wyobraźni.

Jak już się domyśleliście przedmioty dzielą się na te obowiązkowe i nieobowiązkowe. Jak wszędzie. Do obowiązkowych należą takie jak historia kina niemego, kina klasycznego, polskiego, nowofalowego, ale też historia powszechna, filozofii, literatury, socjologia kultury, prawo autorskie i pewnie jeszcze jakieś. Generalnie ze studiów powinniście wyjść mądrzejsi i obeznani z tym, co każdy humanista wiedzieć powinien. Więc obalam teorię, że na filmoznawstwie się siedzi i ogląda filmy. Tzn. to też. Ale kierunek do najłatwiejszych wcale nie należy, do najprzyjemniejszych – chyba tak. Wśród przedmiotów fakultatywnych znajdują się takie, które w jakiś sposób rozwijają któryś z tych obowiązkowych. Np. monograficzny kurs z kina polskiego może dotyczyć filmów dokumentalnych. Wśród fakultatywnych medioznawczych znajdą się takie smaczki jak zajęcia z mediów społecznościowych. Tak, wiem, super.



Tym co najbardziej mnie zaskoczyło na studiach chyba były właśnie przedmioty medioznawcze. Naukę zaczęłam z silnym nastawieniem na filmoznawstwo, a skończyło się na tym, że piszę pracę licencjacką, która jest w znacznym stopniu medioznawcza. Filmy się fajnie ogląda, miło o nich podyskutować, ale to właśnie dziedzina mediów jest tą, w której odkryć można dużo nowych, interesujących wątków. Przynajmniej takie jest moje zdanie na chwilę obecną, co nie zmienia mojego zamiłowania do kina. Aha, no i przedmioty poświęcone grom komputerowym też były dla mnie lekkim szokiem. Podstawy wiedzy o grach, projektowanie gier – takich atrakcji się nie spodziewałam, ale wspominam te przedmioty z łezką w oku. Ja. Która w swoim życiu zagrała może w pięć gier, z czego trzy to kolejne części Simsów.

Nasuwa się pytanie - po co studiować filmoznawstwo? Teraz każdy może pisać lub wypowiadać się o kinie. Amatorskie blogi i vlogi samozwańczych krytyków wciąż wyrastają jak grzyby po deszczu. Nie mówię, że to źle, nieładnie, czy że coś. A zresztą, co wam będę tłumaczyć - po prostu po takich studiach jesteśmy trochę mądrzejsi w tym temacie, nie oszukujmy się. Zazwyczaj (bo nie zawsze) widzieliśmy trochę więcej filmów, a już na pewno trochę więcej tych z kanonu. Dzięki temu łatwiej osadzać kolejne dzieła w kontekstach, odnajdywać nawiązania intertekstualne i w ogóle.

Spodobało mi się to, że nikt na studiach nas nie demotywował. Nie mówił „ach, kolejni filmoznawcy, co to z wami będzie?” Wręcz przeciwnie, odczuwałam raczej spory doping, a na trzecim roku to już zupełnie na każdym kroku słyszymy, że nie ma co się martwić o przyszłość bo jesteśmy absolutnie skazani na sukces. I chyba coś w tym jest. Z moich obserwacji wynika, że jeśli komuś chce się działać, szuka pól gdzie mógłby realizować swoją miłość do kina i jest w tym zdeterminowany, wytrwały, no i ma odpowiednie predyspozycje – powinno się udać. Dlatego tym optymistycznym akcentem kończę dzisiejszy wpis, który – mam nadzieję – pomoże komuś w rozterkach okołomaturalnych. Sama przez to przechodziłam i nie chciałabym wrócić do tamtego okresu. W razie pytań – piszcie.