sobota, 18 stycznia 2014

Nie taki Anioł Mocny, jak go malują


Gdyby Pod mocnym aniołem było choć w połowie tak fantastyczne, jak ironiczny i hulaszczy zwiastun, film mógłby spokojnie przebić obsypaną nagrodami Drogówkę (2012), a może i Wesele (2004). Niestety, można było przeczuwać, że zachęcający trailer to chwyt, na który możemy się nabrać, mając nadzieję na wreszcie-coś-nowego w kinie Smarzowskiego.

Scenariusz napisał sam reżyser, opierając go na powieści Jerzego Pilcha o tym samym tytule (i nie zapomnimy o tym podczas oglądania - literacki język kłuje w uszy, aż bolą). Główny bohater to Jerzy (cały czas w formie Robert Więckiewicz), pisarz, który zmaga się nie tyle z alkoholizmem, co po prostu – pijaństwem. Film to obraz jego kolejnych powrotów na odwyk i przewijająca się na tym tle, plejada polskich aktorów w rolach równie uzależnionych i równie upodlonych przez wódkę postaci. Oczywiście każdy z nich prezentuje jakiś odmienny typ ludzki, każdy ma swoją historię, którą widz musi poznać, by z wszelakich stron dojrzeć spustoszenia dokonane przez alkohol. W filmie nie ma człowieka, który nie pije (więcej lub mniej), bądź nie pił w przeszłości. Jedni mają z tym większy, inni mniejszy problem. Jedni piją, bo lubią, inni by zapomnieć o swoich słabościach. Dlaczego pije Jerzy? Bo może. Bo każdy powód jest dobry.

Może i byłaby to przestroga dla widza-Polaka, który sam wypić lubi. Byłaby, ale nie jest. Bo Pod Mocnym Aniołem to nie film, który nas czegoś uczy, i który (uwaga) skłania do refleksji. Jeśli ktoś był na tyle głupi - jak ja - i liczył na ukazanie gamy przyziemnych uczuć, oraz tych wszelkich odcieni szarości, które składają się na codzienne życie - to faktycznie, był głupi. Pod Mocnym Aniołem jest filmem czarno-czarnym, którego horyzont zaczyna się i kończy na fatalnych efektach picia gorzały. Gwałt na kobiecie, która podebrała pięćdziesiąt złotych z portfela, możemy zestawić z pijanym księdzem na pasterce, albo kierowcą tira, który przekupuje policjantów wódką, do wyboru. Nie wiemy, dlaczego Jerzy zaczął pić. Nie wiemy nic o tym, co sprawia mu radość – jako człowiekowi, nie jako pijakowi – nie wiemy nawet, czy uczucie, którym darzy swoją partnerkę jest prawdziwe i czy stanowi faktyczną motywację do walki z nałogiem. Co więcej – po tym filmie nie zrozumiemy, czym jest alkoholizm. Zastanowi nas, dlaczego po obietnicy „teraz będzie inaczej” Jerzy sięga po kieliszek, ale nie poznamy mechanizmu tej choroby. Za to, po filmie będziemy wiedzieli jak dokładnie wygląda – wrażliwi niech wybaczą – rzyganie i sranie pod siebie po pijaku, czy obszczane spodnie na oficjalnym bankiecie. Tylko że... na Boga, to już naprawdę nie robi wrażenia, panie Smarzowski!

Dlatego myślę, że jest to film – na swój sposób – płytki. Niby wszędzie taki pesymizm, niby patologii na tym padole tak wiele, niby powodów do egzystencjalnych rozterek niemiara. Ale co z tego, skoro w świecie zaproponowanym w filmie nie ma żadnej konfrontacji z czymś pięknym, czymś o co pacjenci odwyku faktycznie mogliby i chcieli walczyć. Pod Mocnym Aniołem to tylko taki przegląd postaw, które umotywowała wódka. To jednostronne spojrzenie na tę część życia, o której i tak przeciętny widz powie: mnie sprawa nie dotyczy. Bo chyba nieprzypadkowo na sali kinowej pobrzmiewały chichoty, kiedy kolejni bohaterowie, pod wpływem alkoholu przegrywali z fizjologią, a potem, siarczyście przeklinając, sięgali po kolejny kieliszek. Nie bez powodu były te śmiechy widowni.

Kto liczy na rozwinięty wątek miłosny, ten go nie dostanie. Z romansu mamy mniej więcej tyle, ile zobaczyliśmy w zwiastunie. Kto liczy na ciekawą realizację i oryginalny sposób przedstawienia historii, ten zobaczy niewiele (a może nawet nic) więcej, niż widział w Domie złym (2009), czy Drogówce. Kto liczy, że po półtorej godzinie filmu wyjdzie skacowany, jak po zabawie sylwestrowej, ten się nie zawiedzie. Ale czy takiego kaca potem dobrze się wspomina?








Pod Mocnym Aniołem
reż. Wojtek Smarzowski
Polska, 2013
premiera PL: 17 stycznia 2014