Gdyby Pod mocnym aniołem było choć w połowie tak fantastyczne,
jak ironiczny i hulaszczy zwiastun, film mógłby spokojnie przebić obsypaną
nagrodami Drogówkę (2012), a może i Wesele (2004). Niestety, można było przeczuwać, że
zachęcający trailer to chwyt, na który możemy się nabrać, mając nadzieję na
wreszcie-coś-nowego w kinie Smarzowskiego.
Scenariusz napisał sam reżyser, opierając go na powieści
Jerzego Pilcha o tym samym tytule (i nie zapomnimy o tym podczas oglądania - literacki język kłuje w uszy, aż bolą). Główny bohater to Jerzy (cały czas w formie Robert
Więckiewicz), pisarz, który zmaga się nie tyle z alkoholizmem, co po prostu –
pijaństwem. Film to obraz jego kolejnych powrotów na odwyk i przewijająca się
na tym tle, plejada polskich aktorów w rolach równie uzależnionych i równie
upodlonych przez wódkę postaci. Oczywiście każdy z nich prezentuje jakiś
odmienny typ ludzki, każdy ma swoją historię, którą widz musi poznać, by z
wszelakich stron dojrzeć spustoszenia dokonane przez alkohol. W filmie nie ma
człowieka, który nie pije (więcej lub mniej), bądź nie pił w przeszłości. Jedni
mają z tym większy, inni mniejszy problem. Jedni piją, bo lubią, inni by
zapomnieć o swoich słabościach. Dlaczego pije Jerzy? Bo może. Bo każdy powód
jest dobry.
Może i byłaby to przestroga dla widza-Polaka, który sam
wypić lubi. Byłaby, ale nie jest. Bo Pod Mocnym Aniołem to nie film, który
nas czegoś uczy, i który (uwaga) skłania do refleksji. Jeśli ktoś był na tyle
głupi - jak ja - i liczył na ukazanie gamy przyziemnych uczuć, oraz tych wszelkich odcieni
szarości, które składają się na codzienne życie - to faktycznie, był głupi. Pod Mocnym Aniołem jest filmem czarno-czarnym, którego horyzont zaczyna się i kończy na fatalnych efektach
picia gorzały. Gwałt na kobiecie, która podebrała pięćdziesiąt złotych z
portfela, możemy zestawić z pijanym księdzem na pasterce, albo kierowcą tira,
który przekupuje policjantów wódką, do wyboru. Nie wiemy, dlaczego Jerzy zaczął pić. Nie wiemy nic o tym, co
sprawia mu radość – jako człowiekowi, nie jako pijakowi – nie wiemy nawet, czy
uczucie, którym darzy swoją partnerkę jest prawdziwe i czy stanowi faktyczną
motywację do walki z nałogiem. Co więcej – po tym filmie nie zrozumiemy, czym
jest alkoholizm. Zastanowi nas, dlaczego po obietnicy „teraz będzie inaczej”
Jerzy sięga po kieliszek, ale nie poznamy mechanizmu tej choroby. Za to, po
filmie będziemy wiedzieli jak dokładnie wygląda – wrażliwi niech wybaczą – rzyganie
i sranie pod siebie po pijaku, czy obszczane spodnie na oficjalnym bankiecie.
Tylko że... na Boga, to już naprawdę nie robi wrażenia, panie Smarzowski!
Dlatego
myślę, że jest to film – na swój sposób – płytki.
Niby wszędzie taki pesymizm, niby patologii na tym padole tak wiele,
niby powodów do egzystencjalnych rozterek niemiara. Ale co z tego, skoro w świecie
zaproponowanym w filmie nie ma żadnej konfrontacji z czymś pięknym,
czymś o co pacjenci odwyku faktycznie mogliby i chcieli walczyć. Pod Mocnym Aniołem to tylko taki przegląd
postaw, które umotywowała wódka. To jednostronne spojrzenie na tę część życia,
o której i tak przeciętny widz powie: mnie sprawa nie dotyczy. Bo chyba
nieprzypadkowo na sali kinowej pobrzmiewały chichoty, kiedy kolejni bohaterowie, pod wpływem alkoholu
przegrywali z fizjologią, a potem, siarczyście przeklinając,
sięgali po kolejny kieliszek. Nie bez powodu były te śmiechy widowni.
Kto liczy na rozwinięty wątek miłosny, ten go nie dostanie. Z
romansu mamy mniej więcej tyle, ile zobaczyliśmy w zwiastunie. Kto liczy na
ciekawą realizację i oryginalny sposób przedstawienia historii, ten zobaczy
niewiele (a może nawet nic) więcej, niż widział w Domie złym (2009), czy Drogówce.
Kto liczy, że po półtorej godzinie filmu wyjdzie skacowany, jak po
zabawie sylwestrowej, ten się nie zawiedzie. Ale czy takiego kaca potem
dobrze się wspomina?
Pod Mocnym Aniołem
reż. Wojtek Smarzowski
Polska, 2013
premiera PL: 17 stycznia 2014
Oparcie się na powieści Pilcha (czy w ogóle powieści) zawsze nastręcza pewne trudności. Zgadzam się z Tobą co do ostatecznego efektu tego odważnego posunięcia ze strony Smarzowskiego – narracja pachnie kartką, aż chwilami skręca. Pośrednio, widzę tu powód pewnej „powierzchowności” – narracja filmowa, mimo literackiego polotu, nie jest w stanie sprostać próbie, jaką przechodzi książka, która przedstawia żywą do bólu postać alkoholika. W filmie ciężko postać Jerzego przeżywać, jest ona raczej obiektem naszego podglądactwa. Dlatego granica pomiędzy uczuciami żalu i śmiechu jest taka cienka. Jednak nie spotkałem się z takimi reakcjami publiki, podczas gdy, jak piszesz, „bohaterowie przegrywali z fizjologią”. Nie wiem też o jakich dokładnie scenach piszesz (epizody Jerzego hulającego po Krakowie miały chwilami przecież bawić). Nie zgodzę się, że film nie skłania do refleksji, w zasadzie jego największy (i jedyny być może) walor, nazwałbym „społecznym”. Jak sama piszesz, film ukazuje „przegląd postaw”, ale jednak postawy te coś wyrażają, są obrazami jednostek, które skrywa codzienność. Bez pocieszeń i rozwiniętych wątków miłosnych, bez pięknych konfrontacji. Bo w tym nałogu (który prowadzi do dna) pocieszenia nie ma. Nie ma mechanizmów picia, jest ludzkie upodlenie (dlatego tak wiele „rzygań i srań pod siebie”). To, mym zdaniem, chciał nam nieco reżyser przybliżyć...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Dzięki za opinię! "Pod Mocnym Aniołem" ma jeden, zdecydowany walor - potrafi wzbudzić ogromne emocje :)
UsuńPonieważ nie czytałam książki (co bezlitośnie mi wytknięto, a argument to silny w rękach obrońców) z ciekawości sięgnęłam do pierwszych rozdziałów. Teraz przynajmniej wiem, że literacki pierwowzór jest rewelacyjny i czyta się go wyśmienicie. Niestety - po tym doświadczeniu z większym jeszcze ubolewaniem spoglądam na film, który niepotrzebnie właśnie stara się naśladować język literatury.
Na moim seansie wesoło było już podczas pierwszych ujęć wymiotowania, więc m.in. to właśnie miałam na myśli. Może to kwestia doboru ludzi na widowni, a może czego innego? Nie wiem.
Rozumiem, że "przegląd postaw" faktycznie mógł być celem reżysera i że taki zabieg może się podobać. I że alkoholizm to smutna sprawa. Ja to wszystko potrafię przyjąć na klatę i przyznać komuś rację. Niestety, nie wpłynie to na moją ocenę filmu i nie zmieni faktu, że średnio mi się podobał. Bo i w tym wypadku, jak i w wielu innych, chyba właśnie o kwestię gustu chodzi najbardziej.
Pozdrawiam również :)