wtorek, 18 lutego 2014

Jak trafiłam na Berlinale 2014





Jeśli lubicie fanpage KwO na facebooku zapewne zauważyliście, że w ostatnio mój czas był pochłonięty przez pewien wyjazd, a konkretniej – 64. Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Berlinie. To była moja, jak dotąd, najdłuższa przygoda festiwalowa i pierwsza, podczas której miałam do dyspozycji akredytację widza (nie wolontariusza, jak to u mnie bywa podczas polskich wydarzeń). Dzisiaj wpis, który dotyczy raczej podstawowych spraw organizacyjnych. O tym, jakie filmy z festiwalu warto zobaczyć napiszę następnym razem. Tymczasem, niektórych może zastanawiać...

Jak się tam dostałam?

Nie inaczej, jak dzięki wytrwałości, ciężkiej pracy i wsparciu rodziny, oraz przyjaciół. Choć tak właściwe, to po prostu - moja uczelnia otrzymała akredytacje festiwalowe dla studentów. Sprawę ogłosiło nasze, filmoznawcze koło naukowe i ogłoszono konkurs, do którego można było się zgłosić i powalczyć o jedną z nich. Zrobiłam to i... dowiedziałam się, że jadę do Berlina. Tylko tyle i aż tyle!

Czy taka akredytacja była darmowa i do czego uprawniała?

Akredytacja studencka nie była darmowa i kosztowała 60 euro. Ale dla porównania - pojedynczy bilet na film, można było kupić za ok. 10 euro, więc przy pobycie na festiwalu dłuższym, niż 2, 3 dni myślę, że to i tak okazyjna cena. Tym bardziej, że faktycznie – akredytacja studencka uprawniała do wchodzenia na wszystkie filmy, oprócz premier odbywających się w kinie Berlinale Palast (ale spokojnie, niektóre premiery miały miejsce również w innych kinach, do których można było się dostać). Poza tym możliwe było też m.in. uczestnictwo w prelekcjach warsztatowych, albo bezpłatne wejście do Deutsche Kinematek – muzeum kinematografii. A, no i oczywiście pakiety festiwalowe – czyli np. szpanerska torba z kultowym niedźwiedziem i stosik makulatury, która później dobrze wygląda w pudle z pamiątkami.

Gdzie ogląda się filmy i co trzeba zrobić, by się na nie dostać?

Berlinale 2014 miało ponad 20 współpracujących kin. Jedne z nich były usytuowane obok siebie, do innych trzeba było kawałek dojeżdżać, a i tak nie byłam nawet w większości. Jednak same chęci obejrzenia jakiegoś filmu nie wystarczały, a już na pewno nie do tego, by obejrzeć największe tytuły. Oczywiście zależało to od wielkości kina, w którym odbywał się pokaz. Zazwyczaj trzeba było po prostu pojawiać się rano w kolejce i czekać na otwarcie kas, gdzie możliwy był odbiór wejściówek na seanse. Biuro otwierane było 8:30, a pierwsi wytrzymali, którym nie straszny był mróz i ciemności, pojawiali się przed wejściem już przed 6:00. Można było otrzymać wejściówki filmy, które nie pokrywały się ze sobą w programie i na które była możliwość teoretycznego dotarcia z jednego kina do drugiego. Dodatkowo festiwal miał pulę biletów, które można kupić w kasach kina. Ostatni weekend festiwalu to zdecydowana zmiana proporcji w wejściówkach i płatnych biletach – tzw. audience day. Dzieje się to każdego roku - mniej akredytowanych może dostać bezpłatne wejściówki, ponieważ festiwal zarabia wtedy na 'normalnej' publiczności. Wiele ludzi z akredytacjami wyjeżdża z tego powodu z Berlina, przed zakończeniem festiwalu.

Po co właściwie tam pojechałam?

Moje cele były trzy – oglądać filmy, zobaczyć jak funkcjonuje światowy festiwal, oraz najważniejszy – zobaczyć na żywo swoich idoli. Premiery odbywające się w Berlinale Palast to splendor, który znamy jedynie z telewizyjnych relacji. Długi, czerwony dywan, niezliczona ilość reflektorów, kamer, aparatów fotograficznych i koczujący na autografy ludzie – tak wyglądał plac przed Berlinale Palast właściwie każdego dnia. I to właśnie tam, na własne oczy zobaczyłam takie gwiazdy, jak Umę Thurman, Jennifer Connelly, czy Christophera Waltza! Mniejsze premiery odbywały się m.in. w kinie Friedrichstadt Palast. Tam, dwa metry ode mnie. przeszła diva światowego kina – Catherine Deneuve. Żyć, nie umierać! Taki świat, w którym KwO czuło się jak w domu (mamo, tato, to nie tak jak myślicie).
Obyło się bez autografów, ponieważ zazwyczaj lądowałam w gorszym miejscu, do ich zdobywania, ale uspokajała mnie myśl, że przecież mam zamiar w przyszłości, jeszcze nie raz, spotkać się face to face z takimi gwiazdami, więc nie ma co rozpaczać.

Odczuwacie braki? Czujecie się niedoinformowani? Jeśli mielibyście jakieś pytania w kontekście spraw organizacyjnych itd., zapraszam do pisania w komentarzach, albo na maila, lub facebooka. Zachęcam też do odwiedzenia fanpage'a - może w krótkich relacjach, które tam wstawiałam, znajdziecie coś interesującego.

1 komentarz: