Jeśli lubicie fanpage KwO na
facebooku zapewne zauważyliście, że w ostatnio mój czas był pochłonięty przez pewien wyjazd, a konkretniej – 64. Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Berlinie. To była moja, jak dotąd,
najdłuższa przygoda festiwalowa i pierwsza, podczas której miałam do dyspozycji
akredytację widza (nie wolontariusza, jak to u mnie bywa podczas polskich wydarzeń). Dzisiaj wpis, który dotyczy raczej podstawowych spraw organizacyjnych. O tym, jakie filmy z festiwalu warto zobaczyć napiszę następnym razem. Tymczasem, niektórych może zastanawiać...
Jak się tam dostałam?
Nie inaczej, jak dzięki wytrwałości, ciężkiej pracy i wsparciu rodziny, oraz przyjaciół. Choć tak właściwe, to po prostu - moja
uczelnia otrzymała akredytacje festiwalowe dla studentów. Sprawę ogłosiło nasze,
filmoznawcze koło naukowe i ogłoszono konkurs, do którego można było się zgłosić i powalczyć o jedną z nich. Zrobiłam
to i... dowiedziałam się, że jadę do Berlina. Tylko tyle i aż tyle!
Czy taka akredytacja była darmowa i do czego uprawniała?
Akredytacja studencka nie była
darmowa i kosztowała 60 euro. Ale dla porównania - pojedynczy bilet na film,
można było kupić za ok. 10 euro, więc przy pobycie na festiwalu dłuższym, niż
2, 3 dni myślę, że to i tak okazyjna cena. Tym bardziej, że faktycznie –
akredytacja studencka uprawniała do wchodzenia na wszystkie filmy, oprócz
premier odbywających się w kinie Berlinale Palast (ale spokojnie, niektóre
premiery miały miejsce również w innych kinach, do których można było się
dostać). Poza tym możliwe było też m.in. uczestnictwo w prelekcjach warsztatowych,
albo bezpłatne wejście do Deutsche Kinematek – muzeum kinematografii. A, no i
oczywiście pakiety festiwalowe – czyli np. szpanerska torba z kultowym
niedźwiedziem i stosik makulatury, która później dobrze wygląda w pudle z
pamiątkami.
Gdzie ogląda się filmy i co trzeba zrobić, by się na nie dostać?
Berlinale 2014 miało ponad 20
współpracujących kin. Jedne z nich były usytuowane obok siebie, do innych
trzeba było kawałek dojeżdżać, a i tak nie byłam nawet w większości. Jednak same chęci obejrzenia jakiegoś filmu nie
wystarczały, a już na pewno nie do tego, by obejrzeć największe tytuły.
Oczywiście zależało to od wielkości kina, w którym odbywał się pokaz. Zazwyczaj trzeba było po prostu pojawiać się rano w kolejce i czekać na
otwarcie kas, gdzie możliwy był odbiór wejściówek na seanse. Biuro otwierane
było 8:30, a pierwsi wytrzymali, którym nie straszny był mróz i ciemności,
pojawiali się przed wejściem już przed 6:00. Można było otrzymać wejściówki
filmy, które nie pokrywały się ze sobą w programie i na które była możliwość teoretycznego
dotarcia z jednego kina do drugiego. Dodatkowo festiwal miał pulę biletów,
które można kupić w kasach kina. Ostatni weekend festiwalu to zdecydowana zmiana
proporcji w wejściówkach i płatnych biletach – tzw. audience day. Dzieje się to każdego roku - mniej akredytowanych może
dostać bezpłatne wejściówki, ponieważ festiwal zarabia wtedy na 'normalnej' publiczności. Wiele ludzi z akredytacjami wyjeżdża z tego powodu z Berlina, przed
zakończeniem festiwalu.
Po co właściwie tam pojechałam?
Moje cele były trzy – oglądać
filmy, zobaczyć jak funkcjonuje światowy festiwal, oraz najważniejszy –
zobaczyć na żywo swoich idoli. Premiery odbywające się w Berlinale Palast to
splendor, który znamy jedynie z telewizyjnych relacji. Długi, czerwony dywan,
niezliczona ilość reflektorów, kamer, aparatów fotograficznych i koczujący na
autografy ludzie – tak wyglądał plac przed Berlinale Palast właściwie każdego
dnia. I to właśnie tam, na własne oczy zobaczyłam takie gwiazdy, jak Umę
Thurman, Jennifer Connelly, czy Christophera Waltza! Mniejsze premiery odbywały
się m.in. w kinie Friedrichstadt Palast. Tam, dwa metry ode mnie.
przeszła diva światowego kina – Catherine Deneuve. Żyć, nie umierać! Taki świat, w którym KwO czuło się jak w domu (mamo, tato, to nie tak jak myślicie).
Obyło się bez autografów, ponieważ
zazwyczaj lądowałam w gorszym miejscu, do ich zdobywania, ale uspokajała mnie
myśl, że przecież mam zamiar w przyszłości, jeszcze nie raz, spotkać się face to
face z takimi gwiazdami, więc nie ma co rozpaczać.
Odczuwacie braki? Czujecie się niedoinformowani? Jeśli mielibyście jakieś pytania w
kontekście spraw organizacyjnych itd., zapraszam do pisania w komentarzach, albo na
maila, lub facebooka. Zachęcam też do odwiedzenia fanpage'a - może w krótkich relacjach, które tam wstawiałam, znajdziecie coś interesującego.
Catherine Deneuve :O Mama mnie zabije, że tam nie pojechałam!
OdpowiedzUsuń