czwartek, 17 października 2013

"W imię..." polskiego kina

Wreszcie zobaczyłam najnowszy film Małgośki Szumowskiej. Po fali krytyki, jaka zalała ten obraz nie spodziewałam się fajerwerków. 

Okazało się, że oto dokonałam jednej z najlepszych inwestycji marnych, kilkunastu złotych od jakiegoś czasu! W imię... (2013) od pierwszych minut absolutnie mnie oczarowało swoją estetyką i doskonałym warsztatem. Oprócz kilku potknięć montażowych, nie potrafiłabym zarzucić temu dziełu większych błędów. Absolutnie zjawiskowe zdjęcia Macieja Englerta, wybitne aktorstwo - brawa dla Andrzeja Chyry - oraz wyjątkowy duch kobiecej wrażliwości, który odczuwa się w każdej minucie tego filmu. Tyle zachwytów, tyle ochów i achów z mojej strony! Dlaczego w takim razie W imię... spotkało się z dość zdystansowaną postawą widzów?

Na polskie filmy można psioczyć. Wybrzydzać, jakie to one nudne, jakie amatorskie, jak słabo udźwiękowione. Z ostatnim się zgodzę, natomiast na pewno będę bronić rodzimego kina w pozostałych kwestiach.

Niektórzy już na samą myśl o polskiej produkcji dostają spazmów. Nic dziwnego, jeśli kojarzy im się to z kolejnymi adaptacjami lektur szkolnych i innymi, martyrologicznymi filmidłami, na które wysyła się szkolne wycieczki. Boimy się trafić na kolejny film o trudach wojny, lub o przysłowiowym „dziemniagu”. Lata posuchy, będące efektem boomu na komedie romantyczne po sukcesie Nigdy w życiu! (2004) na trwałe zniechęciły nas do wykazywania zainteresowania polską kinematografią. I w sumie nic dziwnego – zazwyczaj w multipleksach zobaczyć możemy jedynie pozycje skrajnie maistreamowe i nie zawsze udane. Ale myśląc logicznie - nie jest możliwe, żeby z polskim kinem było aż tak źle.

Szczerze? Nie mam pojęcia o co chodzi z hejtami na W imię... . Nie uwierzę w to, że polem bitwy stała się drażliwa tematyka, ponieważ sama kwestia homoseksualizmu osoby duchownej, umówmy się, nie jest żadną nowością. A i potraktowana została przez Szumowską z niezwykłym wyczuciem - no, może z wyjątkiem ostatnich 15 minut, w których za wiele dosłowności i poprzednia magia niedopowiedzenia, podtrzymywana w filmie się rozpływa. Za to dostrzegłam niezwykły zmysł, do ukazywania tego, co pod powierzchnią, umiejętność posługiwania się metaforą (obmywanie ran przez księdza, jako biblijna parafraza) i wykorzystanie kontrastowych rozwiązań, które potrafią zachwycić (procesja Bożego Ciała z rockową muzyką w tle - jak ja to kupuję!). Szumowskiej na pewno nie można odebrać świeżości umysłu i odwagi, że jako kobieta-reżyser pozwala sobie na realizację filmu, jakby nie było, kontrowersyjnego, oraz balansującego na granicy delikatności i skrajności. Polskie kino się nie skończyło - z takimi twórcami jak Szumowska, możemy być o nie spokojni.



W imię...
reż. Małgośka Szumowska
Polska, 2013
premiera PL: 20 września 2013








W kolejnym wpisie kilka propozycji filmów polskich z ostatnich lat, które warto obejrzeć

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz