czwartek, 12 września 2013

Jaki (nie) jest Steve Jobs w filmie 'Jobs'

Nie mam iPhone'a, iPoda, Maca, ani żadnej rzeczy która z Apple'a jest.

Nie znałam Steve'a Jobsa. Był dla mnie jedynie fascynującą ikoną, człowiekiem, zarabiającym masę pieniędzy dzięki wynalazkom, które dziś widzimy na ulicach w rękach przechodniów. Kiedy Jobs odszedł, nie myślałam o tym, jak wielką stratę poniosło Apple, czy o tym, jak firma będzie funkcjonować bez ojca założyciela. Nie zastanawiałam się co czują fani jabłkowych produktów. Myślałam o tragedii człowieka, który swoje życie poświęcił pracy, który dokonał rzeczy wielkich, zapisał się w historii świata, który - dzięki swojej pozycji - mógł mieć właściwie wszystko... oprócz jednego. Nie mógł wygrać ze śmiercią. Ponieważ nie chcę dziś analizować jedynie filmu i ponieważ sylwetki postaci takich, jak Jobs fascynują i inspirują mnie najbardziej chciałabym, byście coś sobie wyobrazili.

Wyobraźcie sobie człowieka, który z natury nie potrafi się podporządkować innym. Indywidualistę, którego samoświadomość i chęć dociekania prawdy musi być ogromna, skoro w młodości interesuje się religiami wschodu, eksperymentuje z narkotykami, chodzi boso, jest zadeklarowanym weganinem i myje się raz na tydzień. Człowieka, który wpada na pomysł skonstruowania komputera osobistego i z małego warsztatu w garażu tworzy firmę o globalnym zasięgu. Człowieka, który jest bezwzględny wobec swoich pracowników, który wymaga perfekcji i dbałości o detale. Człowieka, którego odepchnięto od własnych projektów i który w szale pracy zapomniał o bożym świecie, stając się egoistą, egocentrykiem i wszystkim co ma przedrostek ego- w swojej nazwie. A wreszcie - człowieka, który osiągnął wyżyny i dopiął swego. Założył rodzinę i mnogość nieprzespanych nocy nad interesami firmy rekompensowała mu satysfakcja, przez wielkie "S". 
A potem dowiedział się, że ma raka. 

Właśnie dlatego chciałam obejrzeć film Jobs (2013). I właśnie dlatego żałuję, że aspekty, w kontekście których odbieram tego potentata technologicznego zostały albo pominięte, albo jedynie lekko zarysowane. Film Joshua Michaela Sterna to skondensowana historia genialnego wizjonera, ukazująca - przede wszystkim - pracę nad rozwojem firmy do momentu osiągnięcia światowej kariery. Jobs został ukazany jako ekscentryczny nonkonformista, niedojrzały uczuciowo i poświęcający energię życiową na elektroniczne projekty. Co prawda postać w miarę rozwoju fabuły filmu przechodzi jakąś zmianę i w końcu zakłada buty na swoje uduchowione stopy, lecz boli  fakt, że nie wiemy dokładnie, co wpływa na tego człowieka, by zmienił swoje nastawienie do świata. Czy błąd tkwi w scenariuszu, czy w Ashotnie Kutcherze - odtwórcy głównej roli? (Tak czy owak - bardzo dobry występ)

Można jedynie domyślać się, na podstawie filmu, że na Jobsa wpłynął związek z żoną Laurene, że nasłuchał się w życiu dość uwag od przyjaciół i współpracowników, oraz że wbito mu nóż w plecy tyle razy, aż wreszcie zmądrzał. Jednakże wszystko to są domysły, jeżeli nie sięgniemy po książkową biografię. Na ekranie widzimy jedynie zawodową stronę życia Jobsa, jego osobiste relacje z ludźmi zostały zepchnięte na dalszy plan. Nie podoba mi się fakt, że ten film to w zasadzie... kult pracoholizmu. Poświęć się całkowicie swojej pracy, walcz o wyłączność do własnych pomysłów i nie zważaj na resztę świata, a będzie ci dane. Ok. Jednakże mogę sobie wyobrazić, że Steve Jobs, po latach, dałby nam zupełnie inną lekcję.

Mimo moich osobistych uwag, które są raczej efektem rozczarowania przedziałem czasowym, w którym rozgrywa się akcja, Jobs to całkiem dobry film. A nawet zaskakująco dobry, jak na krytyczne opinie recenzentów. Ale i tak będę czekać na inną produkcję poświęconą temu człowiekowi. Może kolejna mnie w pełni zadowoli?
A tymczasem chyba po prostu sięgnę po książkę.



Jobs
jOBS
reż. Joshua Michael Stern
USA, 2013
premiera PL: 30 sierpnia 2013 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz