Wczoraj odwiedziłam Polcon w Bielsku Białej. To była moja
pierwsza wizyta na konwencie, co – biorąc pod uwagę zainteresowanie kwestią
superbohaterów i przebieranek, wydaje się poważnym niedopatrzeniem. Wizyta może
i pierwsza ale udana, a przede wszystkim zachęcająca do powtórki. Bo po raz
kolejny zdałam sobie sprawę jak fajne jest fanowanie, jak super jest być
geekiem i jakie to imponujące, znać szczegóły z historii superbohaterów.
Mimo bujnej przeszłości w fanowaniu zespołom, Piratom z
Karaibów, Benowi Barnesowi czy Harry’emu Potterowi nie jestem ekspertem w tej
dziedzinie. Przechodziłam etapy robienia fotomontaży z ulubieńcami, pisania fan
fiction z Jackiem Sparrowem jako oblubieńcem, udzielania się na oficjalnym
forum funclubowym i wszystkich tych rzeczach, którym zajmują się absolutni
maniacy. Wiele miłości się skończyło, choć ta do Harry’ego Pottera przetrwa do
końca życia. Od jakiegoś czasu jednak rozum chyba wygrywa z porywami serca i
nie wariuję tak, jak kiedyś. Dlatego specjalistką, jeśli byłam, być przestałam.
Szczegóły w rodzaju ulubionego koloru, piosenki, ilości kotów ulubieńców nie
wywołują we mnie zbytnich emocji. Ale fanowanie wciąż nie przestało mnie
cieszyć i czerpię z tego ogromną przyjemność!
Kiedy ostatnimi czasy robiłam sobie mały rachunek sumienia
okazało się, że wszystkie najbardziej radosne, przepełnione ekscytacją momenty
2014 roku związane były właśnie z faktu bycia fanem, bądź fanowskimi obsesjami.
Zaczęło się od premiery trzeciego sezonu Sherlocka – sesja egzaminacyjna była
za pasem, a i tak całe godziny buszowałam po Sieci w poszukiwaniu przeróbek,
memów, gifów, fotek i newsów dotyczących produkcji. To był absolutnie
przeszczęśliwy czas, gdzie ciężko było mi znaleźć miejsce na cokolwiek innego
niż wzdychanie do zdjęć Benedicta jako Sherlocka. Wtedy jeszcze nie wiedziałam,
że niespełna cztery miesiące później zobaczę Bena na żywo. Co więcej – będę z
nim w Sali kinowej, usiądę na jego krześlę, łyknę z jego szklanki i na koniec
zostanę obdarowana przelotnym uśmiechem ulubieńca, co przypieczętuje dzień 10. Maja
najszczęśliwszym dniem mojego dotychczasowego życia. Bo kiedy jesteś od swojego
idola na odległość wyciągniętej ręki to nagle zdajesz sobie sprawę, że wszystko
jest możliwe. A jeśli nie wszystko, to naprawdę wiele!
Do okresów fanowskiej ekscytacji zaliczyć również muszę czas rozdania Oscarów i sławne selfie, które wywołało we mnie wręcz histerię związaną z eksplozją uczuć do Hollywood i tamtejszych gwiazd. Po obejrzeniu gali i krótkiej przerwie na sen cały dzień spędziłam na googlowaniu fotek i filmików i oczywiście piszczeniu na widok photobombingu Bena.
YAAAY!!! |
I wspomniane:
ach! |
Ponieważ ominął mnie szał związany z byciem na bieżąco z
odcinkami ‘Hannibala’, przed premierą kolejnej serii postanowiłam szybko
nadrobić zaległości. Jako początkujący fannibal może i nie mam wszystkich
interesujących tumblri i przeróbek w jednym palcu, ale za to na Polcon wybrałam
się w cosplayu Willa Grahama. Nabuzowana i podekscytowana energią fandomów wszelkich
wspaniałości tego świata krzyczę caps lockiem – KOCHAM FANOWANIE!
a to już ja - Will, a obok mnie jakiś koleś |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz