środa, 9 kwietnia 2014

National Theatre Live - 'Frankenstein'

W niektórych większych i mniejszych kinach zobaczyć można pokazy spektakli londyńskiego National Theatre. Nagrania zostały zrealizowane na żywo, przy udziale widowni. Dzisiaj kilka słów o 'Frankensteinie' (2011) Danny'ego Boyle'a, którego widziałam właśnie w ten sposób. 



Historia monstrum, które tworzy doktor Victor Frankenstein od lat trzyma wysoką pozycję w popkulturowym kanonie. Wszystko zaczęło się od Marie Shelley, pisarki, która – według jednej z wersji wydarzeń – uczestniczyła kiedyś w pokazie Nikola Tesli, naukowca badającego zjawisko prądu. Podobno podczas takiego widowiska, Tesla pokazywał zebranej publiczności działanie elektryczności na martwych stworzeniach. Konwulsje, w które wprowadzane zostały ciałka żab i innych żyjątek, zainspirowały Shelley do napisania opowieści o naukowcu, który ożywia stworzonego z martwych narządów człowieka. Nowela została wydana w 1818r. 

200 lat później historia Frankensteina wydaje się być wciąż na topie. Co rusz powstają kolejne adaptacje filmowe, jak 'Ja, Frankenstein' (2014), czy sceniczne, jak spektakl Boyle'a. Sztuka, o której dziś mowa, jest adaptacją noweli Shelley przez Nicka Deara. Premiera Frankensteina odbyła się 5. lutego 2011 w Royal National Theatre w Londynie, a w główne role wcielili się Benedict Cumberbatch, oraz Johnny Lee Miller. By każdy z nich lepiej zrozumiał relację kreatora – stworzenia, Boyle (którego znamy jako twórcę, m.in. Slumdoga [2008]) zadecydował, że aktorzy będą grali te role na przemian. Od jakiegoś czasu kopie krążą po kinach całej Polsce. Widziałam obie wersje i oto, co mam do powiedzenia.

Po pierwsze – to nie jest pusta historia o bezmyślnej kreaturze, która zabija wszem i wobec, bo użyto u niej mózgu mordercy (jak we Frankensteinie z 1931). Spektakl Boyle’a skupia się na postaci Potwora, jako stworzeniu, które całkowicie ukształtował świat zewnętrzny. Frankenstein jest jego kreatorem, daje mu życie. Wieśniacy szydzą z wyglądu kreatury - Potwór już zawsze będzie odczuwał z tego powodu wyalienowany od innych. Pewien niewidomy staruszek zapewnia go, że Potwór znajdzie kiedyś kogoś, kto go pokocha takim, jaki jest. Uczy go mówić, czytać, deklamować. Daje mu również słowo, że monstrum zostanie zaakceptowane przez rodzinę. Oczywiście obietnica nie zostaje dotrzymana - syn staruszka wypędza Potwora, a ten poznaje, czym jest ludzkie kłamstwo. Szalę goryczy przepełnia sam Victor Frankenstein. Początkowo obiecuje, że stworzy partnerkę dla Potwora, w efekcie jednak zabija ją, gdy okazuje się, że monstrum rozumie lepiej od niego, co znaczy kogoś kochać.

Można traktować Frankensteina jako przypowieść o człowieczeństwie, moralności, różnicy między dobrem i złem. Można dostrzec rozrywkowe walory widowiska – fantastyczną scenografię, przepiękną oprawę muzyczną i rewelacyjną grę aktorów. W oczy rzuca się filmowa wyobraźnia Boyle'a. To nie jest spektakl ani statyczny, ani skromny w środkach wyrazu. Rozmach i dynamika rzucają się w oczy od pierwszych chwil, toteż zadowoleni powinni być również ci, którzy w teatrze zbyt często nie bywają. 

Nie da się jednak obejrzeć tego spektaklu bez cienia refleksji nad tym, co Frankenstein mówi o nas samych. Potwór ma pewną przewagę nad zwykłymi ludźmi. Widok wschodzącego słońca, dotyk deszczu, zapach trawy wprawiają go w ekscytację. Pierwsze, postawione z wielkim trudem kroki, to okazja do wydania radosnego okrzyku. Potwór chce zadawać pytania o to kim jest, czym jest życie, czym miłość. Co więcej - żąda na nie odpowiedzi. My, widzowie traktujemy takie pytania jako banały, nad którymi czasem się zastanowimy, ale najczęściej w samotności, jedynie we własnych myślach, z poczuciem zawstydzenia przed innymi. Potwór, mimo odrzucenia przez społeczeństwo, mimo kolejnych zawodów, które doznaje przez ludzi, wciąż ma odwagę je stawiać.


Ciężko jest znaleźć balans w tej historii między współczuciem, a pogardą. Między zrozumieniem, a brakiem akceptacji. Niby wiadomo, czym kieruje się Potwór mszcząc się za kolejne niedotrzymane obietnice. Skąd jednak wie, jak zadać cierpienie innym w sposób tak skrajny, jak choćby morderstwo? Czy są to jedynie wyniki obserwacji świata, czy to może natura człowieka - bo Monstrum bliżej człowiekowi, niż innemu stworzeniu - jest zła u swych podstaw? To jedno z wielu pytań, jakie nasuwają się podczas spektaklu Boyle’a. Przynajmniej mi.

Nie wiem, kto lepiej zagrał postać Potwora, czy Lee Miller, czy Cumberbatch. Nie wiem, co jest takiego w tym widowisku, że wprawia mnie w tak ogromny zachwyt. Wiem jednak, że z czystym sumieniem mogę polecić ten spektakl każdemu, kto rozważa taką decyzję. Ja za swój bilet nie musiałam płacić, wygrałam wejściówkę w konkursie. Kiedy jednak w trakcie oglądania myślałam o tym, jak blisko byłam przegapienia tej okazji doszłam do wniosku, że to widowisko - jakby nie patrzeć - warte każde pieniądze. Jeśli w waszym mieście wyświetlają ten spektakl nie czekajcie, wydajcie te 30, 40 złotych. Na pewno nie zapomnicie tej wizyty. 

Więcej o spektaklu: http://ntlive.nationaltheatre.org.uk/productions/16546-frankenstein 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz