Szekspir jest ponadczasowy. To dość utarte stwierdzenie, lecz – nie oszukujmy się – zachwycająco prawdziwe. Adaptacje jego dzieł były popularne w przeszłości i właściwie wciąż znajdują się kolejni śmiałkowie, chętni zinterpretować Szekspira na własny sposób. Udane, czy nie – ekranizacje te wciąż budzą ogromne emocje. Przynajmniej we mnie

A zapowiadało się całkiem klasycznie – sztuki teatralne Williama Szekspira zbierały aplauz na deskach teatrów. I tak od początku ich napisania, do końca XIX wieku, kiedy to rozpoczęła się era kina i teatr musiał ustąpić nowej dziedzinie sztuki. Już w 1898 roku powstała pierwsza adaptacja Szekspira – trzyminutowy filmik „Król Jan”, który wprowadził angielskiego dramatopisarza na ekran. W ten właśnie sposób angielski artysta zakorzenił się w kinie po dziś dzień. Oczywiście, znaczącym przełomem dla adaptacji jego sztuk, było wprowadzenie dźwięku do filmu, w 1927 roku. Bo czy można wyobrazić sobie pełnowartościową ekranizację Szekspira w niemym anturażu?
Nastąpił czas wielkich realizacji Laurence’a Oliviera (m.in. „Henryk V” 1944, „Hamlet” 1948), czy Orsona Wellesa. Szekspir przyciągnął największe nazwiska świata filmu – Marlona Brando („Juliusz Cezar” z 1953), później Antony’ego Hopkinsa („Hamlet”, 1969, „Tytus Andronikus”, 1999), oraz wielokrotnego ekranizatora dzieł mistrza, Kennetha Branagha (m.in. „Henryk V”, 1989). O sięgnięcie po angielskiego klasyka zdecydował się nawet sam Akira Kurosawa, japoński geniusz ekranu, który z niebywałą sprawnością zaadaptował Makbeta na orientalne realia w „Tronie we krwi”, w 1957 roku. Do Szekspira powrócił również w przyszłości, realizując filmy na podstawie „Hamleta” („Zły śpi spokojnie”, 1960) i „Króla Leara” („Ran”, 1985).
Kurosawa swoimi ekranizacjami dowiódł, że twórczość Szekspira jest absolutnie uniwersalna i – odpowiednio zaadaptowana – potrafi świetnie wpasować się w każdą szerokość geograficzną i epokę. To założenie przyjęły w przyszłości kolejne pokolenia reżyserów i odtąd wprost zaroiło się od ekranizacji Szekspira, w których akcja została przeniesiona do współczesności („Hamlet”, 2000), lub historię zaaranżowano na styl komedii romantycznej („Zakochana złośnica” 1999). Moimi ulubionymi przykładami tych eksperymentów są dwa filmy: „Romeo i Julia” z 1995 roku, w reżyserii Baza Luhrmanna, oraz „Ona to on” Andy’ego Fickmana (2006), będący luźną adaptacją „Wieczoru Trzech Króli".


Mieliśmy w kinie Szekspira klasycznego („Hamlet”, 1948), śpiewanego („Stracone zachody miłości”, 2000), animowanego („Gnomeo i Julia”, 2011), a nawet w wersji bollywoodzkiej! „Maqbool” z 2003 na podstawie „Makbeta”, czy adaptacja „Othella” – „Omkara” z 2006, są chyba najlepszymi przykładami na to, jak daleko można się posunąć w interpretacji tego ponadczasowego dramatopisarza. Chcecie Szekspira w wersji bolly? Nakręcimy wersję bolly! Chcecie japońskie anime na podstawie którejś z tragedii? Damy wam takie anime („Romeo x Juliet”, 2007)! Przede mną jeszcze sporo do nadrobienia w dziedzinie ekranizacji dzieł Szekspira, ale wiem jedno – chyba nigdy oglądanie tych filmów mi się nie znudzi. I z przyjemnością odkryję, lub poczekam na któryś dramat tego artysty, zekranizowany w gatunku kina science-fiction.