Pokazywanie postów oznaczonych etykietą podsumowanie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą podsumowanie. Pokaż wszystkie posty

sobota, 9 stycznia 2016

Fajny ten 2015! // Krótkie podsumowanie

Bardzo lubię wszelkie podsumowania, zestawienia, robienie list, rankingów i podobnych spraw. 

Uzyskuje się wtedy czystszy obraz sytuacji, przypominają się rzeczy zapomniane w natłoku wrażeń i jakoś łatwiej poukładać wszystko w głowie, kiedy przed oczami ma się wypunktowaną listę spraw najważniejszych. Kiedy ponad rok temu robiłam podsumowanie 2014 bardzo mi ono pomogło. Zdałam sobie sprawę jak wiele przyjemności może sprawić pozostanie w działaniu i że warto byłoby liczbę takich satysfakcjonujących aktywności jeszcze bardziej zwiększyć. 

Udało się! Z moich wyliczeń wynika, że ponad dwukrotnie. W 2015 podjęłam się wielu fajnych wyzwań, byłam na niezwykle ciekawych spotkaniach i konferencjach, podjęłam decyzje, które w jakiś sposób zaprocentowały lub będą procentować w przyszłości. Oczywiście momentami było też źle, smutno i w ogóle nie tak. Wpis związany z akcją przeciwko samobójstwom delikatnie nakreślił problemy z jakimi się borykałam, czy w sumie wciąż borykam. Ale poprzedni rok był czasem ogarniania swojego zdrowia i efekt tej pracy uważam za jeden z jego największych sukcesów. 





Poza tym, jeżeli miałabym wymienić najważniejsze czynniki, które dodały kolorów mojej codzienności i dzięki którym wspominam miniony rok z uśmiechem, byłyby to przede wszystkim podróże. Małe i duże. 10-dniowy wyjazd do Francji i Belgii w lutym zeszłego roku był dla mnie absolutnie przełomowy. Dostałam tam niezłego kopa, chciałam zwiedzać wszystko i nie straszne były mi zimowe temperatury ani zmęczenie. Prawdopodobnie była to również sprawka ekipy moich przyjaciół! :) Po tej wycieczce mam mnóstwo przemiłych wspomnień i równie mnóstwo selfie z każdym sławnym obrazem w Luwrze. Po powrocie z tego wyjazdu zdałam sobie sprawę jak wiele można zrobić w ciągu doby, że nie warto szukać wymówek tylko po prostu wyjść z domu i COŚ ZROBIĆ. I się potoczyło. 

Zaczęłam częściej wychodzić z domu – odwiedzać muzea, chodzić na spotkania podróżnicze, zaglądać na konferencje naukowe. Niby taka nie za duża zmiana, a jednak niezwykle pozytywna i mega wzbogacająca! Poza tym razem z Karoliną z Domowa Kostiumologia rozpoczęłyśmy prace nad naszym serialem 1815 vlog. Gdyby nie to, pewnie nie uczestniczyłabym w konferencji Youth in Leadership, która na dobre otworzyła mi oczy, że życie to nie tylko oglądanie seriali i zmotywowała do działania. Na jakiś czas ogarnęła mnie euforia związana ze start-upami i prowadzeniem biznesu. Mnie. Człowieka, który prawie udusił się ze śmiechu gdy po maturze okazało się, że mam studiować na wydziale ZARZĄDZANIA. A tu proszę.

Po konferencji przydarzyły się inne super okazje rozwoju – praca w redakcji portalu Off Camery podczas trwania festiwalu czy zasiadanie w jury studenckim podczas Krakowskiego Festiwalu Filmowego. No i wolontariat przy konferencji TEDxKraków, który był niesamowicie miłą odmianą od wolontariatów festiwalowych i zaprocentował u mnie nowym gronem mocno aktywnych społecznie znajomych. No właśnie. Aktywnych społecznie. Lol. Jeszcze jakiś czas temu zachodziłabym w głowę o co w tym może chodzić. A tu okazuje się, że faktycznie we can make the world a better place i kurcze no, fajnie jest w to wierzyć.

Potem rozpoczęłam pracę w muzeum, co po przygodzie ze sklepem odzieżowym i korpo-kinem okazało się najlepszym wyjściem świata! W międzyczasie wyleżałam się na plaży w Grecji, we Włoszech pojadłam sobie pyszności i współtworzyłam audycję w radiu internetowym, a po powrocie wpadłam popracować przy Festiwalu Filmowym w Gdyni i pogadać ze swoimi ulubionymi polskimi twórcami. Od nowego roku akademickiego zaczęłam koordynować dział TV w stowarzyszeniu studenckim All In UJ, oficjalnie ruszył 1815 vlog i po raz kolejny odwiedziłam Serialkon - tym razem nawet jako twórca programu. TUTAJ rozmawialiśmy o telewizyjnych adaptacjach literatury, a TUTAJ o tworzeniu seriali internetowych.





Dodatkowo króciutka lista moich kulturalnych odkryć:

Najlepszy film: obejrzany przeze mnie według ocen na Filmwebie, innymi słowy takie 10/10 to... Love (2015) Gaspara Noe oraz Jestem cyborgiem i to jest OK (2006) Chan Wook-Parka

Najlepszy serial: jaki zobaczyłam to Pozostawieni (2014), Olive Kitteridge (2014), Jessica Jones (2015) i fascynujące Czarne lustro (2011)

Najlepsza książka: jaką przeczytałam w 2015 to Najgorszy człowiek na świecie Małgorzaty Halber oraz Ostatni tacy przyjaciele. Komeda. Hłasko. Niziński Tomasza Lacha

Muzyka: to był rok z Marią Peszek, Arturem Andrusem, Taco Hemingwayem i w ogóle, muzyką polskich wykonawców

czwartek, 15 maja 2014

Off Plus Camera - Benedict Cumberbatch w Krakowie

Ostrzeżenie dla wrażliwych. Post zawiera cechy fangirlizmu.

Nadszedł czas na post, kumulujący wszystkie moje wrażenia z wizyty Benedicta Cumberbatcha w Krakowie. Coś, o czym myślałam od początku i coś, do czego zebrałam się dopiero teraz.

fot. Kamil Kalbarczyk

Czas minął, a ja wciąż nie napisałam jak to konkretnie było z tym Cumberbatchem w Krakowie. Jako blogerka i reprezentantka zacnej strony Kinem w Oko miałam możliwość uczestniczenia w a) pokazie krótkometrażówki 'Little Favour' (2013), której Ben był producentem i w której zagrał główną rolę, b) projekcji filmu przyjaciela Bena - Nicka Morana 'The Kid' z 2010 roku, na której nasz Sherlock pojawił się jako gość-widz. 

Ponieważ szczerze identyfikuję się z fandomem Bena, nie będę ukrywać - dzień z pokazem 'Little Favour' i oczekiwanie na zobaczenie Cumberbatcha na żywo, było moim kluczowym punktem programu tamtego tygodnia. Oczywiście, poza tym zobaczyłam mnóstwo filmów i mam wspaniałe wspomnienia z festiwalu, ale nie oszukujmy się - Ben to Ben i na własne oczy trzeba było sprawdzić, czy pogłoski, że w rzeczywistości wygląda jeszcze bardziej zjawiskowo niż na ekranie, są prawdą.

Wygląda.

Można mówić, że twarz jakaś taka dziwna; że kształt głowy nie taki, jak trzeba; że ten uśmiech specyficzny. Można. Ale co z tego, Ben i tak działa na miliony ludzi na całym świecie i wywołuje palpitacje serca u niejednej niewiasty. Umiecie tak? Co więcej - Ben jest absolutnie czarującym dżentelmenem, otoczonym aurą tajemniczości i tego czegoś, co przyciąga do niego ludzi. 

Ale po kolei.

fot. Kamil Kalbarczyk
Podczas 'Little Favour' siedziałam w trzecim rzędzie. Co prawda z brzegu, bo z brzegu i nie po tej stronie, którą sobie wymarzyłam, ale byłam. I widziałam z dość bliska swojego faworyta. Fanki, które już od wczesnych godzin porannych wyczekiwały w kolejce pod kinem na przyjazd aktora i które miały szczęście być na pokazie filmu zachowywały się, według mnie, wzorowo. Było troszkę pisków, troszkę westchnień, burza oklasków - w takiej ilości, w jakiej było to wskazane. Film obejrzano w skupieniu, a kiedy przyszedł czas na 'Questions & Answers' na sali zapadła wręcz grobowa cisza. Ben wziął na siebie odpowiedzialność odpowiadania na większość pytań, co oczywiście było dalece satysfakcjonujące dla fandomu. Zresztą, zobaczcie sami. W sieci pojawiło się oficjalne, zrealizowane przy użyciu profesjonalnego, festiwalowego sprzętu, nagranie z całej tej rozmowy.

KLIK                                                                 

Żarty, dogadywania, rozbawieni słuchacze - nie mogło być lepiej. Ben, na moje oko, fantastycznie odnajduje się na scenie. To profesjonalista - wie co powiedzieć, jak powiedzieć i kiedy zażartować. Tu pomacha do publiczności, tam zrobi jakąś minę. A potem wychodzi na ulicę i koniec. Jak masz szczęście, to go złapiesz znienacka, poprosisz o zdjęcie, czy podpis. A jak nie masz, to musisz się zadowolić tym, co widziałeś oficjalnie. Albo śladzie, jaki po tym pozostał.

I tu zbliżamy się do zdecydowanie najszaleńczego punktu dnia, czyli działania fanowskiego, na które się zdobyłam. Jeśli słyszeliście w Internecie, lub od znajomych, jakie te fanki Bena psychiczne, co to one nie wyprawiały, czego tam nie wymacały na scenie... - przyznaję się, byłam jedną z nich. I właściwie pierwszą, która - nie dbając o swój blogersko-dziennikarski wizerunek - zrobiła sobie fotkę na Benowym krześle, oraz skosztowała łyku wody z Benowej szklanki. W zasadzie mogę oficjalnie uznać, że wciąż nie dorosłam i mam nadzieję nigdy nie dorosnąć do tego, by powstrzymywać się od wyprawiania podobnych ekscesów. Tak, mam w głowie absolutne pstro i najgorsze, że świetnie się z tym czuję.

Potem usłyszałam, że będzie pokaz 'The Kid' i że może przyjdzie na niego Ben. Jak najszybciej zorganizowałam bilet, pobiegłam do Kina Pod Baranami i wpadłam do sali. Byłam w towarzystwie dwóch równie Cumber-zakręconych znajomych (obaj płci męskiej) i dostaliśmy absolutnego zaćmienia umysłów. Zamiast zająć fotele w pobliżu tych, oznaczonych napisami "Reservation" rzuciliśmy się do pierwszego rzędu. Ale nie ma czego żałować. Kiedy przyszedł Ben, bo przyszedł, usiadł dosłownie kilka rzędów za nami. Chyba nie muszę dodawać, że ze świadomością obecności tego człowieka na sali, film oglądało się z pewnymi trudnościami. Niemniej jednak podobał mi się [film] ogromnie i będę polecać go szczerze każdemu, kto zapyta.

Po pokazie odbyło się Q&A z reżyserem - Nickiem Moranem. Możecie nie kojarzyć jego nazwiska, ale zapewne oglądaliście go w ostatnich częściach 'Harry'ego Pottera', gdzie grał śmierciożercę Scabiora. I powiem tak - jeśli Ben ma takich przyjaciół jak Nick, to musi mieć naprawdę zabawne życie. Moran wyczerpująco odpowiadał na pytania, wiele żartował, udawał różne osoby, odgrywał scenki - no po prostu, showman. Tak mi się w tym wszystkim spodobał, że zazwyczaj ja - wycofana, cicha, zupełnie skromna, zdecydowałam się zadać mu pytanie dotyczące filmu. Po komplemencie, jakie to trafne pytanie, usłyszałam długą, fascynującą i zabawną odpowiedź. I wyobraźcie sobie, że słuchał tego wszystkiego Cumberbatch. Tak. Już pewnie o tym zapomnieliście, a przecież on był na sali.

Czy ja przesadzam?

I tak najlepsze przyszło po seansie. Czyli... znakomita, sekundowa, jedyna w swoim rodzaju wymiana spojrzeń. Między mną, a Benedictem. Wyszłam z sali, stanęłam na korytarzu, wyszedł Ben, przeszedł pół metra ode mnie, spojrzał się i uśmiechnął. Ale nie tak - o - jak głupi do sera, tylko tak subtelnie, przygryzając wargi. Jakby trochę się wstydził, jakby trochę przepraszał, jakby wspierał na duchu. Zapamiętam to na wieki. Możecie być pewni.

Kończąc swoje wynurzenia, które pewnie doczytali do końca jedynie najwytrwalsi - to był cudny CumberDay! Obyło się bez wspólnej fotki z aktorem, obyło się nawet bez autografu. Ale ponieważ trzeba myśleć pozytywnie wiem dobrze, że to drobne niedopatrzenie zostanie naprawione. Już ja się o to postaram.

Jest trochę plotek w Sieci o tym i owym, dotyczącym przyjazdu Bena. 
Trzy ciekawostki:

- Ben zażyczył sobie gumę do żucia bez aspartamu (teraz wszyscy googlują, co to jest)
- podczas seansu 'The Kid' poprosił o popcorn, ale prawdopodobnie zjadł go poza salą kinową
- spotkanie w Kinie Kijów, podobno, ogromnie mu się podobało i bardzo żałował, że nie miał możliwości spotkania z fanami w celu złożenia autografów. Jakieś tajemnicze zapiski w jego kontrakcie zabraniały mu tego rodzaju poczynań

Kto żałuje, że go nie było - ręka do góry! :)

niedziela, 23 marca 2014

Vademecum wampirologa - kinomana. Subiektywne, jak zwykle.

Czy jest tu ktoś, kto nie oglądał żadnego filmu z wampirami w roli głównej? Halo? Tak myślałam. 

Wampiry utrzymują się na ekranach prawie od początku istnienia kina i nie zapowiada się, żeby ta moda przeminęła. Ostatnio widziałam plakaty tajemniczej Akademii wampirów (2014). Wiem, że to kolejny film afirmujący świat krwiopijców i zachęcający do przybrania fałszywych kłów, ale i tak szczerze powiedziawszy... jestem szalenie ciekawa tej produkcji. I pocieszam się myślą, że może niektórzy z was też by to chętnie zobaczyli, chociaż się nie przyznają.
W każdym razie - jeśli kiedyś marzyliście, lub marzycie by zostać pogromcą wampirów jak Van Helsing, albo Buffy, jeżeli chcieliście (a może wciąż chcecie) zostać jednym z tzw. sługów nocy, zapoznajcie się z krótkim przeglądem filmów, które na pewno przydadzą się w pogłębianiu wampirycznej tematyki.

Zanim jednak przejdę do tego, co na ekranie, w ramach wstępu muszę wspomnieć o Draculi Brama Stokera. Powieść z 1897 posłużyła wielu filmowcom jako podstawa do nakręcenia produkcji, w których to krew gasi pragnienie. Choć byli przed nim inni, również piszący o wampirach, to właśnie Stoker utrwalił obraz wampira, jaki znamy do dziś. Dystyngowany władca pięknego i strasznego zarazem zamczyska, ogarnięty żądzą krwi i młodych niewiast. Większość z nas kojarzy historię zwykłego urzędnika, który wyrusza do Transylwanii by prowadzić interesy z niejakim Hrabią Draculą. Na miejscu okazuje się, że gospodarz ma charakterystyczne uzębienie, którego elegancki ślad pozostawia na szyjach nieszczęśników. Można powiedzieć – a cóż to za wada. A jednak, ciężko (prze)żyć w takim towarzystwie.

Zacznijmy od najdawniejszych czasów, czyli filmu Nosferatu – Symfonia grozy (1922) Friedricha Wilhelma Murnaua z Maxem Schreckiem w roli wampira. Będę szczera – jak ktoś nie widział, to żaden z niego znawca. Niemy film grozy, który raczej rozczula, niż straszy. Nosferatu - Hrabia Orlok, to taki trochę zmodyfikowany Dracula - przede wszystkim brzydszy. Historia nieznacznie różni się od tej stokerowskiej, a tak właściwie to pozmieniano po prostu imiona i wyrzucono kilka wątków. Murnau sądził się nawet o sprawę plagiatu z wdową po Stokerze i przegrał. Taka historia.
Nosferatu jest strasznie samotnym wampirem, i choć przejawia pewne atencje ku narzeczonej agenta nieruchomości, nie eliminuje to jego żądzy krwi. Przebiegli ludzie zadadzą jednak temu kres i Nosferatu spłonie, rażony światłem słonecznym (a jakże!) Rozkoszne!
Remake tego klasycznego filmu zrobił Werner Herzog w 1979. Jego Nosferatu wampir jest obrzydliwsze, bardziej niebieskie i generalnie niezbyt przepadam za tą wersją. Wybitnie niepokojący klimat i Klaus „Pedofil” Kinsky w tytułowej roli. No, ale to kolejna pozycja z kategorii must see, toteż nie wybrzydzamy, oglądamy.

A teraz przeskoczymy w czasie, i wrócimy do oryginalnej postaci - Dracula! Rok 1931 i realizacja Toda Browninga z Bela Lugosim w roli tytułowej. Bardzo wysmakowany (hehe) i bardzo miło oglądający się film, który zachwyca mrocznym klimatem, nie nudzi i ogólnie wydaje się być dobrze zrobiony. Ponieważ umieram ze strachu na współczesnych horrorach, te w typie Draculi bardzo mi się podobają i będę je polecać wszem i wobec, a potem rozgłaszać ile to strasznych filmów zobaczyłam w życiu.

W 1958 powstała trochę zmodyfikowana wersja historii hrabiego - film Horror Draculi, i wcale nie chodzi tu o jego krzywe, dolne zęby. Pan Harker, którego profesji niestety nie pamiętam, jedzie do Transylwanii, pod pozorem dokonania jakiś interesów z Draculą. Tak naprawdę chce go zabić, ale hrabia odkrywa jego niecne plany. Do tego w zamku jest piękna niewiasta, która twierdzi, iż została tam uwięziona. Bohater niby chce jej pomóc, niby się boi. Zaczynają dziać się rzeczy niesłychane, nie wiadomo kto już został ugryziony, a kto dopiero będzie. W wir wydarzeń zostają wciągnięte kolejne osoby, oczywiście m.in. narzeczona Harkera. A potem jej szwagierka, a potem kolejne osoby. A potem pojawia się Van Helsing i rozprawia się z tym całym bałaganem. Wspaniałe!

A 30. Lat później dostajemy Draculę Francisca Forda Coppoli z Garym Oldmanem w roli głównej. Nie przepadam za tą adaptacją, jest jak dla mnie mało estetyczna i ciężko mi się ją oglądało, ale podobno najlepiej odzwierciedla powieść Stokera. Także jeśli ktoś lubi, to czemu nie. No i utarło się, że jeśli chcesz popisywać się wiedzą o wampirach, musisz znać ten film więc cóż. Nie ma wyjścia.

Rok 1994 i Wywiad z wampirem Neila Jordana. Fantastyczny, elegancki, wytworny, no i z Bradem Pittem w roli głównej. I Tomem Cruisem, jak ktoś lubi. Przede wszystkim fabuła - coś zupełnie nowego, rzec by można, wampir od kuchni. Już nie jako elegant-zabijaka, ale postać z przeszłością, z konkretnymi motywacjami i przemyśleniami, rezygnujący z ludzkiej krwi z powodu wyrzutów sumienia. Wampir udziela wywiadu pewnemu dziennikarzowi, w którym opowiada swoją historię – dlaczego został przemieniony, jak wyglądało dotychczas jego życie pod osłoną nocy i podobne historie. Oczywiście ten film również oparty jest na powieści, tym razem pewnej zdolnej pisarki – Anne Rice (wydała całą Kronikę wampirów, ale pozostałe części nie okryły się taką sławą jak Wywiad... ).

I przechodzimy do czasów bardziej współczesnych czyli... saga Zmierzch! Nie przewidziało wam się, drodzy badacze wampirzych ścieżek. Konieczna jest znajomość wszelakich kontekstów, czyż nie? Do książek autorstwa Stephanie Meyer odnoszę się z sentymentem, z adaptacji filmowych natomiast, szczerze podobała mi się jedynie pierwsza część wyreżyserowana przez Catherine Hardwicke, czyli Zmierzch (2008) po prostu. Mówcie, co chcecie, ale te herzogowskie zielenie i błękity (chyba to największy komplement, jakiego doczekał się ten film) tworzą całkiem ciekawą atmosferę Fajna muzyka, widowiskowość, slow motion i wampiryzm w wersji nastolatkowej. A fabuła? Miłość między nieśmiertelnym sługą nocy, a ludzkim dziewczęciem. Tyle. Tak właśnie wyglądało odrodzenie tematu wampirów kilka lat temu. Można obejrzeć dla spodobania, można dla śmiechu – obojętne.

Na koniec zostawiłam jedną z najnowszych i – według mnie – najlepszych produkcji o wampirach, jaką kiedykolwiek widziałam. Czyli Tylko kochankowie przeżyją (2013) Jima Jarmuscha. Polowanie na ludzką krew nie jest w tym filmie najważniejsze. Bierze się ją ze szpitala i przechowuje w termosie. Nie są ważne pościgi, uciekanie przed słońcem, albo pogromcami. Za to ważna jest miłość -  ta w wersji wampir-wampir. Ważna jest rozmowa i celebracja wieczności. Tilda Swinton i Tom Hiddleston jako najpiękniejsza para, jaką widziałam na ekranie od niepamiętnych czasów. I ten klimat. I ta muzyka. Nuda i powolność. I przystojny Hiddleston.

To też film najbardziej wymagający od widza, w kontekście pozostałych. Przyda się znajomość kilku sławnych pisarzy, filozofów, naukowców, artystów, gdyż od wszelakich aluzji do sław z przeszłości roi się, aż miło. Bo, zastanówmy się przez chwilę, czy naprawdę poświęcilibyście wieczność na siedzenie w zamku w jakiejś Transylwanii i czajeniu się na bezbronne ofiary? Albo na zmienianiu liceum na liceum i wdawaniu się w skomplikowane relacje ze śmiertelnikami? Eee tam. Lepiej pogadać z Byronem, porobić kilka krwistych transakcji z Christopherem Marlowem, albo poznać Bustera Keatona. I w ten właśnie sposób Jarmusch nadaje nową jakość tematowi wampirów, gdzie właśnie zalety, ale też i wady wieczności, zostają na nowo odkryte. 

Akademia wampirów na pewno takiej ewolucji nie zaproponuje, ale na pewno wychowa się na niej kolejne pokolenie wampirologów. Może kiedyś sięgną po Jarmuscha.

poniedziałek, 24 lutego 2014

6 filmów z Berlinale, które polecam

Kilka tytułów, które zobaczyłam na Berlinale, i które będzie warto zobaczyć. Trzy, w których sukces na polskich ekranach raczej wątpię, a jeśli już się pojawią, to mogą przejść bez echa, oraz trzy, które powinniśmy zobaczyć w niedalekiej przyszłości. Zaczynając od tych pierwszych:

Tui na (2014, reż, Ye Lou) - film opowiada o ośrodku dla niewidomych, zlokalizowanym gdzieś w Chinach, w którym niepełnosprawni uczą się masażu. Bohaterów jest wielu, ale ich problemy nie różnią się zbytnio od tych, które mają ludzie pełnosprawni - jedni się zakochują, inni tego nie odwdzięczają, a jak odwdzięczają, to okazuje się, że to jednak nie to i tak w koło Macieju. Jak to w życiu. Artystyczna forma filmu, niepokojący klimat, kilka szokujących scen - generalnie bardzo odważny obraz, który według mnie, może mieć problem z dotarciem do Polskiej publiczności. Ale kto wie. 

Fragment: 




Kreuzweg (2013, reż. Dietrich Brüggemann) - Maria to pobożna nastolatka z ultra katolickiej rodziny. Skromnie się ubiera, nie chce nawet myśleć o swoim wyglądzie, ponieważ wtedy - jak uważa - popełnia grzech próżności. Nie słucha popu, rocka, jazzu, a nawet zabrania się jej dołączenia do chóru gospel, ponieważ są to rodzaje szatańskiej muzyki. Poza tym, Maria chce ofiarować coś Bogu, w zamian za to, by jej kilkuletni brat zaczął wreszcie mówić. Postanawia, że ofiaruje Mu swoje życie.
Droga krzyżowa ma czternaście stacji. Tyle też jest cięć w filmie Brüggemanna. Każdy kolejny 'przystanek' określa następną scenę, mastershoot. I tak, upadkiem pod krzyżem będzie, w wypadku Marii, nagła sympatia do kolegi ze szkoły, a Szymonem z Cyreny - au pair, która opiekuje się dziewczynką i jej bratem. Krytyczne i ironiczne spojrzenie na zagadnienie wiary, dające sporo do myślenia.

Trailer (po niemiecku):




Il sud è Niente (2013, reż. Fabio Mollo) - poznajemy pewnego chłopaka, licealistę. Jest trochę naburmuszony, trochę zbuntowany, ale tak naprawdę chodzi o to, że nie może pogodzić się ze śmiercią starszego brata. Jego ojciec również zatraca się w żalu po zmarłym synu, więc ciężko o jakiekolwiek porozumienie między tą dwójką. A potem okazuje się, że główny bohater to nie chłopak, a dziewczyna o imieniu Grazia. Tragedia utraty członka rodziny miesza się z problemem utrzymania sklepu, który prowadzi ojciec dziewczyny, i do interesów którego miesza się mafia. To film o ciszy powiedział reżyser po pokazie O ciszy między Grazią, a jej ojcem. Ale również o ciszy, która panuje na południu Włoch, gdzie mafia wciąż ma ogromną władzę

Trailer (po włosku):




Trzy pozostałe, które pojawią się na naszych ekranach (prawdopodobnie) już niebawem:

Yves Saint Laurent (2014, reż. Jalil Lespert) - premiera w Polsce już w maju! Biografia sławnego projektanta nakręcona w sposób, w jaki przystało robić biografie. Czyli bez fajerwerków, ale - co ciekawe - bez wybielania wizerunku kreatora, momentami nawet krytycznie oceniając jego postać. W filmie patrzymy na Laurenta, zazwyczaj, oczami Pierra Bergé, jego wieloletniego partnera, który nie zawsze tolerował zachowania projektanta. Ale, summa summarum - to film nieprzepełniony ani faktami biograficznymi, ani modą. Ale bardzo wysmakowany i do spodobania. Kulminacyjny moment - pokaz jednej z kolekcji i operowa muzyka w tle - potrafi zrobić ogromne wrażenie.

Trailer (po francusku):



Aloft (2014, reż. Claudia Llosa) - Nana - Jennifer Connelly - ma dwóch synów. Starszy, trochę nieznośny i młodszy - słodki, lecz niestety, ciężko chory. Wszelkie próby jego uzdrowienia, m.in. zasięgnięcie pomocy u tajemniczego znachora, spełzają na niczym. Lecz dzieje się rzecz niezwykła - ów znachor odkrywa, że Nana również posiada lecznicze zdolności! A potem okazuje się, że to retrospekcje. W obrazach ze współczesności poznajemy Ivana (Cillian Murphy), starszego z braci. Od wielu lat nie ma kontaktu z matką. Odnajduje go pewna dziennikarka (Mélanie Laurent) i oczekuje od niego pomocy w odnalezieniu Nany, o której chce zrobić materiał. I zaczyna się podróż, która odkrywa kolejne, skrywane tajemnice. Alaska, niebieskości i trochę natchniona forma, a'la 'Drzewo Życia'. W sumie całkiem interesująca pozycja, choć dyskusyjną kwestią jest, czy pod intrygującą, senną powłoką kryje się coś więcej. 

Fragment:



Boyhood (2014, reż. Richard Linklater) - film, który powstawał przez 12 lat i który opowiada o dojrzewaniu, w miarę przeciętnego, amerykańskiego chłopca. Rewelacyjny projekt, który przekazuje zasadniczą kwestię - nie ważne, czy jesteś Amerykaninem, Niemcem, Polakiem - wszyscy jesteśmy do siebie podobni i dorastanie każdego z nas można do siebie porównać. Bo nasze życia też przebiegają podobnie. O dziwo - nie ma w tym ani nuty pesymizmu! Wkrótce recenzja.

Trailera, ani klipu brak. Fotka:


czwartek, 2 stycznia 2014

2013 Podsumowanko

Najwyższy czas, by podsumować stary rok. Patrząc ogólnie, nie było nudy, a przede wszystkim dużo działo się w kinie polskim, co bardzo mnie cieszy. Ponieważ nie jestem wyborowym pożeraczem wszystkich premier świata moje podsumowanie będzie bardzo subiektywne i zapewne mainstreamowe. Cóż poradzić! Postanowiłam nie rozstrzygać, który z filmów był najlepszy, najgorszy w ogólnym zestawieniu, a raczej wspomnieć o filmach, które z jakiegoś powodu zwróciły moją uwagę (patrzyłam na datę polskiej premiery)

Tytuł najciekawszej premiery roku, według Kinem w Oko zyskuje... Don Jon – reżyserski debiut zabójczo utalentowanego Josepha Gordona-Levitta. Trudny temat uzależnienia od filmów porno, młody zdolny podał nam w bardzo atrakcyjnej wizualnie formie, kojarzącej się z estetyką teledysku. Rytmiczny montaż i energetyczna muzyka sprawiają, że film wydaje się nieco odrealniony, karykaturalny. Ale w żadnym wypadku nie jest to wada! Pod efektowną powłoką formy znajduje się naprawdę fajna historia, która broni się z wielkim wdziękiem przed etykietką kontrowersji.
Jeśli jesteśmy już przy temacie tzw. efekciarskości nie można pominąć filmów, które zachwyciły mnie swoją wizualną stroną. Życie Pi to rewelacja dla oka! Cudowne kolory, świetne efekty specjalne i najlepsza scena sztormu, jaką widziałam w życiu. Poza tym, fantastyczna historia, której możliwości interpretacji pochłaniały czas w zeszłoroczne, zimowe wieczory. Ang Lee po raz kolejny pokazał wielką klasę, a Oscar za najlepszą reżyserię na pewno nie został mu dany przypadkowo.

Na uwagę zasługuje również Wyścig, którego kapitalna realizacja świetnie współgrała z interesującą fabułą. Dopieszczona strona wizualna i muzyka Hansa Zimmera – to wszystko tworzy formę, która powinna przypaść do gustu zarówno osobom znającym historię Josha Hunta i NIkkiego Laudy, jak i tym, którzy o całej sprawie nie mają zielonego pojęcia (czyli taka ja).
Szkoda, że z pośród reszty filmów biograficznych trudno o podobną rewelację.  Kamerdyner – opowieść o człowieku, który pracował dla prezydentów USA to jedno największych rozczarowań tego roku (kto czytał moje wrażenia na temat Adwokata wie, który film jest liderem tej kategorii). Fantastyczna obsada z Forestem Whitakerem na czele nie obroniła kiepskiego scenariusza i takiejż reżyserii. Temat na superprodukcję zdał się przygnieść jego reżysera Lee Danielsa. Wielka szkoda.

Nie zawiodły kolejne części światowych hitów, czyli Igrzyska śmierci: W pierścieniu ognia, oraz Uniwersytet Potworny. Oba oglądało się z ogromną przyjemnością i – z różnych powodów - łezką w oku.  Spośród wielkich nazwisk reżyserów najlepiej obronili się Woody Allen i Quentin Tarantino. Django to typowy, tarantinowski film gdzie krew leje się hektolitrami, a aktorzy i zmyślny scenariusz nie pozwalają uśmiechowi zejść z twarzy. Naromiast Allenowska wariacja, na temat Tramwaju zwanego pożądaniem, której imię Blue Jasmine to – zaryzykuję stwierdzenie - jeden z najlepszych filmów w dorobku reżysera. Brawo, panowie!

Jeśli chodzi o nasze kino rodzime, oczywiście muszę wymienić W imię... Małgośki Szumowskiej, które pobudza do dyskusji jak żaden inny polski film ostatnich lat. Ponieważ co jakiś czas jestem linczowana za swoje uwielbienie do tej produkcji i ponieważ pisałam o nim wcześniej, teraz już zamilknę w tym temacie :) Wspomnę jeszcze tylko o bardzo przystępnym i bardzo na poziomie filmie Imagine, Andrzeja Jakimowskiego. To niezwykle wysmakowana produkcja, na absolutnie wysokim poziomie realizacji.

Nie wspomniałam o genialnych Najlepszych, najgorszych wakacjach i rewelacyjnej roli Sama Rockwella, nie powiedziałam nic o Przeszłości, ani Grawitacji, ani też o Wielkim Gatsbym. Ani nawet o Upstream Color, filmie, który zobaczyłam dopiero wczoraj i który na pewno zasługuje na kilka słów podsumowania. Jednakże nie chciałabym zanudzać wrażeniami akurat w tym jednym poście, który winien być skondensowany jak ta-lala więc pozostaje mi powiedzieć, że obok tych filmów nie przeszłam obojętnie i na pewno wspomnę o nich w przyszłości.

Tymczasem - gnamy do kina na obiecujące premiery tego roku. Matko boska, żeby tylko było o czym pisać.