Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ekranizacje. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ekranizacje. Pokaż wszystkie posty

środa, 9 lipca 2014

Fantastyczne filmy dla dzieci i jak je znaleźć. Cz. 1

Baśnie, bajki, bajeczki. Znane od wieków. Przekazywane przez starszych, ku młodym. Oparte na schematach, zawierające morał, które mają w jakiś sposób ukierunkować małego słuchacza by czynił dobro, kibicował słabszym i nie ufał nieznajomym. Wzruszające do bólu, jak u Andersena, krwawe i brutalne jak u braci Grimm. Obecność baśni można wytropić w każdym kręgu kulturowym, w każdym zakątku świata. 

Są jednym ze sposobów przekazywania wiedzy o świecie, metaforyzują zmagania z problemami życia codziennego, swego czasu były sposobem na tłumaczenie takich zjawisk jak, chociażby, okres dojrzewania. W jaki sposób działa bajkowa historia wytłumaczył lata temu Władimir Propp pisząc o strukturze opowieści dla dzieci w tekście „Morfologia Bajki”. Propp zbadał baśnie pod względem struktur, jakie ją budują i wykazał, co wszelkie baśnie i bajki mają ze sobą wspólnego.

Klasyczne opowieści, jakie znamy z dzieciństwa opierają się na prostych schematach fabularnych. Znajome elementy to: księżniczka w wieży, książę zamieniony w zwierzopodobną kreaturę, wredna macocha i nieziemskie siły, które raz będą sprzyjać protagonistom, a kiedy indziej działać na ich niekorzyść. Zwyciężyć musi dobro. A nawet jeśli w historii nie dzieje się za dobrze, to wciąż warto pamiętać, że nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. I tak przekazywane były opowieści z ust do ust, oraz spisywane na papier przez kolejnych twórców i trwa to po dziś dzień.

Jednak nic nie jest wieczne, a znane wzorce muszą zostać kiedyś podważone. Do zabawy z baśniowymi schematami przyczyniło się, oczywiście, kino. Co prawda w dzisiejszych baśniach wciąż zawsze wygrywa dobro – wszak  taka rola bajkowych historyjek, lecz zmienił się sposób ukazywania tego tryumfu. Schematyczne historie, ulokowane najczęściej w fikcyjnych rzeczywistościach i światach zaczęły być uzupełniane odniesieniami do, skądinąd, skomplikowanej, pokrytej cieniem globalizacji rzeczywistości.

Trudno powiedzieć, kiedy nastąpił przełom. Według mnie coś się zmieniło, gdy prym zaczęły wieść animacje 3D. Wcześniej pełnometrażowe filmy rysunkowe, np. te z wytwórni Disneya w większości były sprawnie przeniesionymi adaptacjami bardziej i mniej znanych baśniowych historii i legend. Nota bene właśnie za to przywiązanie do tradycji animacje Disneya szanujemy po dziś dzień. Z perspektywy czasu można jednak stwierdzić, że animacja 3D albo dała twórcom więcej swobody, albo ekspresowo zmieniająca się rzeczywistość za oknami wymogła na nich, by zacząć z niej po prostu stroić sobie żarty i komentować wydarzenia ze świata realnego w światach fikcyjnych. Co oczywiście wpłynęło na jakość filmów dla dzieci.

W tym temacie zdecydowanie można przywołać filmy o Shreku, które zmieniły obraz animacji w oczach ludzi z całego świata, a intertekstualnymi nawiązaniami podbiły serca starszych widzów. Co ciekawe Shrek (2001) i jego sequele zakpiły z postaci i struktur bajek, pozostając przy tym sztandarowym przykładem schematycznej podróży bohatera*. Zażartowano tam nie tylko z bajkowych postaci, ale – przy okazji – m.in. z całego Hollywood i popkultury. Zasiedmiogórogród z luksusowymi posesjami Roszpunki i Kopciuszka, czy Wróżka Chrzestna śpiewająca Bonnie Tyler to jawny dowcip, oczko puszczone w stronę widzów i to niekoniecznie tych najmłodszych. No właśnie. Bo chyba właśnie z tego zdano sobie sprawę najbardziej – że na seanse dla dzieci przychodzą też rodzice, którzy może i byliby chętniejsi na rodzinny wypad do kina, gdyby twórcy animacji zaproponowali też coś dla nich. Z seansami kinowymi w dzieciństwie zawsze będę kojarzyć ojca, chrapiącego w fotelu obok. Dziś to czasem dorośli mają większy ubaw podczas oglądania bajek niż dzieci. Tak, to utarte stwierdzenie i nawet nie wiem czy prawdziwe, bo ani nie mam dzieci, ani sama nie czuję się taka znowu dorosła. Abstrahując od tego i mając na uwadze reakcje małych i dużych widzów w salach kinowych - chyba musi być w tym trochę racji.

http://25.media.tumblr.com/304d834b92a0fa4c90a0cb48040cfa4c/tumblr_mf4pfzhOwn1qc123zo1_250.gif 

Filmem, po którym zapaliło się w mojej głowie czerwone światło i zdałam sobie sprawę, że w kinie pojawiła się nowa jakość był Uniwersytet Potworny (2013), prequel znanych i kochanych Potworów i spółki (2001). W filmie tym dwójka głównych bohaterów Mike Wazowski i James P. Sullivan poznaje się na uczelni dla potworów, na której obaj mają pobierać nauki z dziedziny straszenia. Mike, ze względu na swoją mało straszną aparycję, musi nadrabiać znajomością teorii i staje się typowym kujonem, za to James stanowi jego przeciwieństwo – jest duży, włochaty i przerażający, a na naukę z podręczników szkoda mu marnować energii. Celem obu potworów jest praca w Monsters Inc, w której straszenie dzieci daje wymarzone profity. Finał potyczek między bohaterami i uczelnią jest taki, że obaj bohaterowie nie dostają odpowiedniego dyplomu i zamiast zostać zawodowymi straszakami lądują przy segregowaniu poczty. Jednak końcowe fotografie sugerują, że w końcu dopinają swego i wspiąwszy się po kolejnych szczeblach kariery w firmie zostają prawdziwymi straszakami. Bo taki właśnie morał płynie z tej opowieści – to, czy masz świetne wyniki w nauce albo to, że masz znane nazwisko i odpowiedni wygląd nie gwarantują ci niczego. Jest dużo niesprawiedliwości na tym świecie, NAWET w szkole i NAWET nauczyciele nie zawsze mają rację. Trzeba po prostu konsekwentnie dążyć do celu, nie oglądając się na nikogo i nie zwracając uwagi na niepowodzenia.


Niby nic nowego, ale Uniwersytet Potworny przekazuje tę naukę w tak odmienny sposób i w tak ciekawym kontekście, że nagle rzecz staje się prawdą objawioną. I tu właśnie zarysowuje się różnica, między animacjami, w których odrębność i naturalny talent świadczą o niezwykłej mocy i wyjątkowości, a droga od zera do bohatera stanowi spodziewaną oś przemiany bohatera. Wazowski i Sullivan w Uniwersytecie Potwornym stają się w finale - patrząc z pewnej perspektywy - nie bohaterami, a takimi zerami właśnie. Oczywiście tylko pozornie. Zyskują przyjaźń i motywację do działania na własną rękę. Bo przecież tak też może być fajnie i radośnie. Rzecz wydaje się oczywista, a jednak sprawia wrażenie wyjątku na tle podobnych animacji. Dlatego będę obstawać przy tym, że Uniwersytet Potworny jest przykładem nowej jakości w filmach dla dzieci. Dzięki Mike, dzięki James, ja też się od was czegoś nauczyłam. Mam nadzieję, że dzieciaki, które was oglądały również!

c.d.n.

http://24.media.tumblr.com/cabaee05237326200c75d085333f5c37/tumblr_movkb4h4b61rnr4rko1_500.gif


-----------------------------------------------------------------
*więcej na ten temat znajdziecie w publikacjach Josepha Campbella ("Bohater o tysiącu twarzy", "Potęga mitu") i Christophera Voglera ("Podróż bohatera. Struktury mityczne dla scenarzystów i pisarzy")

niedziela, 1 czerwca 2014

Maglowanie Szekspira na ekranie

Szekspir jest ponadczasowy. To dość utarte stwierdzenie, lecz – nie oszukujmy się – zachwycająco prawdziwe. Adaptacje jego dzieł były popularne w przeszłości i właściwie wciąż znajdują się kolejni śmiałkowie, chętni zinterpretować Szekspira na własny sposób. Udane, czy nie – ekranizacje te wciąż budzą ogromne emocje. Przynajmniej we mnie

O tym, że dramaty Szekspira stanowią inspirację dla reżyserów z całego świata powszechnie wiadomo. Właściwie w każdym dziesięcioleciu, od momentu powstania kina, realizowano kolejne adaptacje dzieł wybitnego dramatopisarza. Mieliśmy tradycyjne adaptacje, zrealizowane w kluczu realiów ze sztuk artysty. Dostaliśmy też mnóstwo ekranizacji, w których zmieniona była epoka, krajobraz wydarzeń. Muszę przyznać, że wyjątkową frajdę przynosi mi odkrywanie kolejnych filmów, na podstawie dzieł mistrza słowa, które – choć nie zawsze zrealizowane z imponującą dbałością o spójność z oryginałem – wciąż potrafią zaskakiwać. 

A zapowiadało się całkiem klasycznie – sztuki teatralne Williama Szekspira zbierały aplauz na deskach teatrów. I tak od początku ich napisania, do końca XIX wieku, kiedy to rozpoczęła się era kina i teatr musiał ustąpić nowej dziedzinie sztuki. Już w 1898 roku powstała pierwsza adaptacja Szekspira – trzyminutowy filmik „Król Jan”, który wprowadził angielskiego dramatopisarza na ekran. W ten właśnie sposób angielski artysta zakorzenił się w kinie po dziś dzień. Oczywiście, znaczącym przełomem dla adaptacji jego sztuk, było wprowadzenie dźwięku do filmu, w 1927 roku. Bo czy można wyobrazić sobie pełnowartościową ekranizację Szekspira w niemym anturażu? 

Nastąpił czas wielkich realizacji Laurence’a Oliviera (m.in. „Henryk V” 1944, „Hamlet” 1948), czy Orsona Wellesa. Szekspir przyciągnął największe nazwiska świata filmu – Marlona Brando („Juliusz Cezar” z 1953), później Antony’ego Hopkinsa („Hamlet”, 1969, „Tytus Andronikus”, 1999), oraz wielokrotnego ekranizatora dzieł mistrza, Kennetha Branagha (m.in. „Henryk V”, 1989).  O sięgnięcie po angielskiego klasyka zdecydował się nawet sam Akira Kurosawa, japoński geniusz ekranu, który z niebywałą sprawnością zaadaptował Makbeta na orientalne realia w „Tronie we krwi”, w 1957 roku. Do Szekspira powrócił również w przyszłości, realizując filmy na podstawie „Hamleta” („Zły śpi spokojnie”, 1960) i „Króla Leara” („Ran”, 1985).

Kurosawa swoimi ekranizacjami dowiódł, że twórczość Szekspira jest absolutnie uniwersalna i – odpowiednio zaadaptowana – potrafi świetnie wpasować się w każdą szerokość geograficzną i epokę. To założenie przyjęły w przyszłości kolejne pokolenia reżyserów i odtąd wprost zaroiło się od ekranizacji Szekspira, w których akcja została przeniesiona do współczesności („Hamlet”, 2000), lub historię zaaranżowano na styl komedii romantycznej („Zakochana złośnica” 1999). Moimi ulubionymi przykładami tych eksperymentów są dwa filmy: „Romeo i Julia” z 1995 roku, w reżyserii Baza Luhrmanna, oraz „Ona to on” Andy’ego Fickmana (2006), będący luźną adaptacją „Wieczoru Trzech Króli".

Baz Luhrmann nie tylko przeniósł akcję słynnego dramatu w krajobraz lat 90', ale również wykorzystał swoją niezwykle efektowne zabiegi wizualne, by sztuką - rodem z teatru elżbietańskiego - zainteresować również młodego widza. Jego adaptacja momentami ociera się o kicz, czaruje współczesną muzyką, barwnymi strojami i wizerunkiem Matki Boskiej jako swoistym logo, którym przyozdobione są m.in. pistolety awanturników. Groteskowe sceny pojedynków, duszny klimat porachunków między gangami i eteryczni Leonardo DiCaprio, oraz Claire Danes w rolach głównych. Te elementy, zestawione z poetyckimi tekstami Szekspira tworzą wręcz mieszankę wybuchową, która niezwykle intryguje i zachęca do sięgnięcia po oryginał. Wyobraźnia Luhrmanna stanowi jedną z najbardziej nieodgadnionych zagadek kina. Lecz jakaż z tego wynika przyjemność!

„Ona to on” jest absolutnie typową komedią dla nastolatków i moim faworytem, jeśli chodzi o czerpanie z Szekspira inspiracji do współczesnych historii. Jest to film oparty na sztuce „Wieczór Trzech Króli”, w którym główny wątek stanowią, zabawne w konsekwencjach, przebieranki. Podobnie we współczesnym filmie główna bohaterka - Viola (jak w oryginale), postanawia udawać swojego brata bliźniaka i zająć jego miejsce w szkole, by móc grać w drużynie futbolowej. Ponieważ jednak niewieście serce, to nienajlepszy kompan do męskiego towarzystwa, Viola zakochuje się w swoim współlokatorze z akademika. W oczach kolegów z drużyny robienie maślanych oczu do współlokatora nie wygląda zbyt dobrze, co stanowi pretekst do szeregu zabawnych sytuacji. Co więcej, delikatny i uczuciowy Sebastian, którego odgrywa Viola, szybko kradnie serca innych dziewcząt, w tym – niedoszłej sympatii wybranka bohaterki. Cóż to za Szekspir! 

Mieliśmy w kinie Szekspira klasycznego („Hamlet”, 1948), śpiewanego („Stracone zachody miłości”, 2000), animowanego („Gnomeo i Julia”, 2011), a nawet w wersji bollywoodzkiej! „Maqbool” z 2003 na podstawie „Makbeta”, czy adaptacja „Othella” – „Omkara” z 2006, są chyba najlepszymi przykładami na to, jak daleko można się posunąć w interpretacji tego ponadczasowego dramatopisarza. Chcecie Szekspira w wersji bolly? Nakręcimy wersję bolly! Chcecie japońskie anime na podstawie którejś z tragedii? Damy wam takie anime („Romeo x Juliet”, 2007)! Przede mną jeszcze sporo do nadrobienia w dziedzinie ekranizacji dzieł Szekspira, ale wiem jedno – chyba nigdy oglądanie tych filmów mi się nie znudzi. I z przyjemnością odkryję, lub poczekam na któryś dramat tego artysty, zekranizowany w gatunku kina science-fiction.